Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/497

Ta strona została skorygowana.

butyn. Zatrzymał się. W gęstwinie opodal koliby nadsłuchiwał jakby czyhał.
Cicho? To dobrze. Gdyby coś takiego się działo, byłby ruch, gwałt. Zdawało mu się potem, że dojrzał któregoś z dziadków. A. może jeszcze kogoś? Nie, nikogo więcej. Ruch słabiutki, jak w takim ulu, co wymarzł przez zimę, i tylko tu i tam bzyknie czasem jakaś półżywa mucha. Cicho? To strasznie! Popłynęli wszyscy? Prędzej tak, że ich wszystkich zaaresztowali, a jeszcze prędzej, że żabiowcy z bystrzeckimi porąbali się na śmierć i teraz dopiero zjedzie komisja cesarska nocą albo o świcie. W sam raz.
Noc przyszła, koliba zacichła zupełnie, nieliczni robotnicy przeważnie dziadkowie i wyrostki, co pozostali na butynie dla korowania i mygłowania drzewa, zasnęli prędko, spali mocno. Tylko Pańcio, który źle sypiał po nocach, usłyszał gdzieś około północy kroki, co skradały się obok koliby. Wyszedł pośpiesznie, zobaczył Mandata. Poznali się obaj, zakłopotali się obaj. Pańcio od razu odgadł wszystko.
Mandat wyszeptał:
— Tak mało ludzi?
Pańcio z miejsca syknął niesamowicie:
— Ci-ci-cicho, usłyszą.
Mandat przykucnął, a Pańcio zmęczony bezsennością a przecie senny lecz przytomny, wyjąkał opryskliwie.
— Po-po-pojechali na pogrzeb.
— Na czyj pogrzeb? — szeptał Mandat.
— Nie udawaj, któż ma wiedzieć?
— Na pogrzeb Jasia, wszyscy hurmą?
Pańcio odpowiedział pytaniem:
— Nie rozumiesz?
— Komisja cesarska była? — wyszeptał Mandat nieco głośniej.
— O-ho-ho!
Mandat zniecierpliwił się, wypalił głośno:
— Była, czy nie była?
— Ciszej — straszył Pańcio szeptem — kiedy była, to bardzo źle, a kiedy będzie, to dużo gorzej.
Mandat osłabł nagle, przypomniał sobie:
— Wynieście mi coś do jedzenia a prędko.
— Po tym wszystkim jeszcze ci się jeść zachciewa?
— Przez trzy dni nic nie miałem w gębie — usprawiedliwiał się Mandat.