Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/498

Ta strona została skorygowana.

— I nie odechciało ci się? Oho, jeszcze ci się odechce. A czemu żeś nie uciekał na Węgry?
— Wynieście mi jeść — prosił cicho Mandat.
Pańcio niespiesznie przyniósł baryłkę huślanki, a także na deszczułce jaworowej pajdę zimnej kuleszy, nieco bryndzy i kawał słoniny. Mandat usiadł na kamieniu, pałaszował i ciamkał po cichu. Noc była dość jasna. Pańcio przyglądał się Mandatowi i dziaukał zjadliwie:
— Brzuch ci nie spadł, trza było uciekać przez całe Węgry aż do Bośni, szkoda —
— Po co? — pytał Mandat zajadając dalej.
Pańcio wczepił się jak pijawka.
— Tam czekają-wyczekują na takich zuchów, praktyków od zabijania, aby razem dalej napadać, rozbijać, zabijać. Praktyka wielka, na kilka lat —
Mandat zadławił się jakimś kąskiem, odkaszlnął, żachnął się sierdziście:
— Widzicie przecie, nie chcę napadać, wróciłem.
Pańcio skrzeczał urągliwie:
— Buntowałeś się przeciw gaździe, buntuj się jeszcze wyżej. Na oczach gazdy, bez wstydu, zaklepałeś mu najlepszego robotnika, na zgryzotę, na hańbę. To sięgaj dalej, nie wstydź się.
Mandat prosił grzecznie jak chłopiec.
— Nie straszcie dziadeczku, jużem dość przestraszony.
Pańcio udobruchał się:
— Nareszcie, a już czas! A kiedyś raz dobrze się przestraszył, to może jeszcze coś z ciebie będzie. — Może się jeszcze uratujesz.
— Ratować się. Jak? — pytał Mandat pochopnie.
— Zależy, co sam chcesz zrobić, wolna wola.
— Powiedzcie mi wy, jak najlepiej — prosił Mandat.
Pańcio biedził się:
— Zawsze najlepiej powiesić się, ale na to zawsze czas. Tak czy inak, do chaty nosa nie pokazuj, bo tam czekają. —
— Kto taki?
— Lepiej nie pytaj.
— A dokądże?
— Od razu na darabę i do Gałacu.
Mandat nie zdziwił się, zapytał:
— A może po drodze tacy sami czekają?
— Wodą gładziutko, wygodnie, z wiatrem polecisz i któż