cię dogoni? A tam? Tam nie znają cię wcale. I choćbyś sam to krzyczał na całe gardło, nie uwierzą nigdy, że taki, co na handel przywozi drzewo, zamordował kogoś. Nakarmią cię dobrze, jeszcze winem napoją, nie potrzebujesz już napadać, ani rozbijać, za drzewo ci dobrze zapłacą, a na takiego z pełną torbą nikt nic złego nie pomyśli.
— No dobrze, a potem co?
— Z pieniędzmi w torbie od razu dowiesz się co robić.
— Niech będzie, ale tymczasem trzeba by dać znać do chaty.
Pańcio rozdrażnił się:
— Po co kłopot? Najlepiej od razu dać znać do sądu kryminalnego w Kołomyi. Jeszcześ nie zrozumiał? Zniknąć! ślad ukraść!
Pokrzepiony jedzeniem Mandat rozgadał się:
— No ale tamci, Foka i inni? Gdzież oni? Jakżeż im pomóc, aby nie cierpieli za darmo? Ratować trzeba! Takie zgryzoty przeze mnie. —
Pańcio dobijał niemiłosiernie:
— Takiś litościwy? A o matkę Tomaszewskiego, starą wdowę, nie gryzie cię nic? Kto jej rzuci kawał suchara, a choćby brahy świńskiej naleje, aby nie zdechła z głodu?
Mandat zerwał się z kamienia, wywijał kułakiem nad głową Pańcia, krzyknął groźnie:
— Dziadeczku, przypalacie jak czort! Wy sam czort, sczezaj, bido-czorcie!
Ktoś z robotników w kolibie jęknął ze snu, Mandat przeląkł się i pochylił głowę. Pańcio spluwał przez szczerby.
— Krzycz, krzycz, niech i oni się rozkrzyczą! A może i mnie chcesz rozwalić głowę jak tamtemu. Bij śmiało...
Pochylony Mandat szeptał żałośnie:
— Wybaczcie, dziadeczku, mówcie co robić, mówcie.
Mandat czekał niecierpliwie, a Pańcio nie spieszył się, Mandat czekał, czekał, wreszcie Pańcio rozstrzygnął twardo:
— Chcesz wiedzieć? Słuchaj uważnie. Przygotujesz drzewo, zbijesz darabę, ja spuszczę ci wodę z haci. Przed odjazdem powiem ci gdzie masz szukać Foki i innych. Pomożesz im i sobie. A teraz ani mru! Spać do żabiowskiej koliby i aby cię nikt na oczy nie widział. Dajesz rękę?
Mandat podał rękę bezwolnie, posłusznie poszedł do koliby żabiowskiej, ale długo nie mógł zasnąć. Był w kolibie, na swoim butynie, ale był między ludźmi, musiał się strzec, gorzej niż na Babie Lodowej.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/499
Ta strona została skorygowana.