Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/502

Ta strona została skorygowana.

nadmiernym trudem, zapewne łykał strach i łzy. Wytchnął z siebie:
— Hospody! W życiu nie kiermaniłem, kto wie nawet, czy dobrze wystrugałem kiermę!? Prut, Gałac, ten papier — ale zginąć, to zginąć, dobrze mi tak.
Pańcio pocieszał twardo:
— Pływać to od razu na głębie. Ucz się! Na Huku trochę trudno, ale przebędziesz, tylko o Sokolskiej skale mówią, że wiedźma —
Mandat jęknął:
— Jeszcze jaka wiedźma...
Pańcio przerwał surowo:
— Naprzeciw stryczka to wszystko macha, zabawa. Półżywy, półnieżywy, a jakoś dopłyniesz. Dlatego pamiętaj, płynąc przez Żabie zakutaj głowę, aby cię nie poznali, a w Kutach jeszcze bardziej, bo po co ci biedy przy samym końcu. W Mołdawii nikogo się nie bój. Hajda!
Z tym odpłynął Mandat przed wieczorem ku Hukowi. Nazajutrz rano już po wschodzie słońca Pańcio wraz z Lubkiem po odejściu robotników na Klin znaleźli się w czas nad hacią na Popadyńcu i spuścili wodę. A Mandat czekał na przystani poniżej Huku, już gotów z długą ośmiotalbową darabą. Napracował się znów przez całą noc, ze zmęczenia zasnął na darabie, lecz gdy nowa woda zaszumiała z Huku, zerwał się i dość zręcznie wyprowadził darabę na prąd. W szumie tym słyszał jedyne pożegnanie, bo przecie wymknął się ukradkiem jak zabójca. Porwany falą zaledwie zauważył, że przepłynął Żabie. Odetchnął, bo zapomniał okutać głowę, ale pocieszył się, że nikt go nie zauważył. Zresztą któż go dogoni i czym? To jedno zrozumiał. Dawał się unosić fali. Coraz bardziej senny, topił smutek w drzemce.
Robotnicy na Riabyńcu choć na oczy nie widzieli Mandata, dość byli chytrzy, aby nie zauważyć, że coś się dzieje. Dziadkowie spoglądali jeden na drugiego znacząco, lecz odłożyli rozmowy na potem. Pańcio uśmiechał się do Lubka poza ich plecami, a w oczy jeszcze twardszy, brał ich w ręce, jakby od dawna był nastawnikiem wyrębu lub zwozu drzewa. Poganiał ich, jak dotąd nikt nie poganiał: „prędzej, prędzej, co za dziadostwo, hajda!“
Tymczasem Mandat płynął sam samiuteńki. Sporządził sobie kiermy jakoś po swojemu, jak mu się zachciało, dwie kiermy z przodu i dwie z tyłu. Po raz pierwszy w życiu obracał