Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/503

Ta strona została skorygowana.

kiermą i po raz pierwszy miał za plecami takie brzemię! Osiem talb z najtęższych kłód. Był mocny okrutnie, machał sobie kiermami jakby dla zabawy, zawsze trochę za silnie, i już po jednym drugim machu groziło mu, że trzaśnie darabą o brzeg. Nabierał jednak otuchy, gdy spostrzegał, że wykrętne i chytre fale posłuszne są jego uderzeniom. Uczył się ruchów cichszych, gładszych.
Wracał tęsknotą do chaty: cóż oni tam? Czy doszła już do nich wieść o Jasiu, czy wiedzą, żem uciekł? Czy mnie szukają?
Z tęsknoty otrzeźwiały go strachy: Prut — granica — obczyzna, sucha, goła, niema obczyzna! Tak jakby na tamten świat płynął.
Z lubością, z tym soczystszą oglądał jeszcze ten świat. Świat kręcił się, ale ciągle swój świat. Znajome osiedla, znajome dopływy, połoniny okręcały się na pożegnanie, pokazywały się ze wszystkich stron. U wjazdu do Krzyworówni wsunął się między skały ze swoimi ośmiu talbami. Z jednej strony Synycie, z drugiej Hromowa. Tam rozbił się niejeden, a nieoznajomiony jednym machem mógłby strzaskać głowę i kłody także, gdyż zaraz za ciasną bramą ze skał Rzeka to skręca gwałtownie, to rozwidla się i rozszerza w płycizny. Ale dla Mandata tam bezpiecznie, znał te skały od dziecka, chodził tamtędy z matką do cerkwi w Krzyworówni i do dziadula Bazia. Na lewo Hromowa, tam Dorowej założył się, że zmartwychwstanie i sam podpalił się w swej kaplicy. Dotąd czekają — Oho! Na prawo cerkwy Doboszowe, furtka na tamten świat. Mandat tak znał te skały, że i teraz wiedział: przeciśnie się choćby na palec od skał, a choćby zaczepił, skały swoje, rozstąpią się. Rozstąpią się, to pewne, bo gdyby się nie rozstąpiły, to nie chcą go wypuścić i nie warto sprzeciwiać się. Tak najlepiej, a nie wałęsać się, uciekać...
Ale nie chciały Synyci ani Hromowa rozbijać mu głowy, jego krwi nie chciały, przepuściły go gładziutko z ośmioma talbami. Nie dziwota, miejsce tak było swoje, że nawet czort, który raz w raz wartuje koło skał po nocach i czasem przerzuca się w psa bardzo długiego, na pewno by go jeszcze raz przepuścił, tak jak go niegdyś już przepuścił wraz z matką. Lube to miejsca, wszystkie co do jednego, a coraz to znikały jedno za drugim. Na zawsze? Takiej doli chyba nikt jeszcze nie zaznał. Gdy zobaczył pod Jasienowem na stokach Pisanego Kamienia botej pstry-pisany, zaśpiewał sobie głośno: