Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/512

Ta strona została skorygowana.

brzuch coś nim szarpnęło i coś z niego trysnęło. Wyskoczyć od razu z daraby, cisnąć wszystko, dopłynąć do brzegu, wracać.
Znów łypnął ku mrocznej wodzie. Fale równe, potężne a ciemne, niemiłosiernie niosły tęgą darabę w rozmachu coraz potężniejszym. Gazda Onofrij z Meżybrodów jak ojciec rodzony nakazał: „wody nie drażnić! Niech hula, chytrze a śmiało.“ Niech hula sobie, a ja wstecz.
O tej ani o tamtej już nie wspomnę, bo mi się obraca w brzuchu kierma i brzuch się rozedrze. Wyrzeknę się jednej i drugiej. Odprzysięgnę się od czorta. Wstecz, wspominać jak naganiali Iwanyskowi jelenie pod Dzembronią. Ach to życie! Ciemność miękka, miękka chwoja pod nogami, miękkie beczenie byków na rykowisku, buua-buua. To to, tego mi potrzeba! Nie uciekajcie, zaryczcie raz jeszcze —
Oho! Woda zaszumiała wartko, jakiś czarny brzeg zbliżał się na prawo, nie to co Sokolska wiedźma, ale bądź co bądź głębia, prąd, skały. „Mocy nie odbieraj, niech hula! śmiało a chytrze.“ Nie sprzeciwiał się wodzie, dał się ponieść prądowi, aż się pochylił naprzód. Pod samą Skałą leciutko tknął wodę kiermą. Woda zachichotała: „dość-dość, starczy.“ Podniósł kiermę wysoko, nie tknął więcej wody, przepłynął gładko.
Co mi tam skały, co mi prądy, co obczyzna. Wstecz, wstecz! Gdzież te byki na rykowisku? Niech jeszcze raz zaryczą — —
Nie mógł znów wspomnieć, bo oto nowy strach. Światła, dalekie światła. Szukał pociechy niedawnej, znów zaskrzeczał mu Pańcio do ucha: „ucz się, ucz się.“
Dobrze, dziadeczku mój bezzębny, sieroto stareńka. Uczyć się to dobrze, nawet z rozbitej daraby się nauczysz, ale tak zobaczyć w ciemności światła, tyle oczu czartowskich... Dobrze wam mówić, wyście światowy włóczęga, ach, gdybyście to byli tutaj ze mną... To pewno głowa Bukowiny tak oczyma łypie, Czarniowce, tak się jakoś zwie... Czarniowce, niby to czarne dla niepoznaki, a światłami kłuje jak szpilkami. Stamtąd śledzą, tam czyhają straże, żandarmy, kryminały, szubienice. Ach, gdyby taka czarność jak z czarnego Czeremoszu! Bezpiecznie tam jak w brzuchu u matki.
Przeżegnał się kilkakrotnie. Światła zbliżały się, kłuły go po całym ciele. Nie nastraszycie mnie, wstecz! Gdzież by zacząć? Byków już nie dosłyszę, ale dalej, jeszcze dalej wstecz, aha, pierwsza kolęda, kiedy przyszła z Krzyworówni na Bystrec.