jak na opornego byka, pomagając bagnetami i kolbami, popchali go przed oblicze jakiegoś wąsacza w czapce wojskowej. Mandatowi spodobał się wąsacz, widać, że Mandat wąsaczowi także, bo cmoknął gdy go zobaczył, a potem poklepał go po brzuchu. Jednak nie mogli się porozumieć. Wąsacz mówił naprzód spokojnie, wymawiał słowa jakby kąsał język, potem krzyczał coraz głośniej. Mandat nic nie rozumiał. Wąsacz rozzłościł się wreszcie i krzyczał pytająco jakoś tak: Szti! Sztinuszti!“[1] A inni hurmą dokrzykiwali do ucha Mandatowi: — „Sztinuszti?“ Coś ich opętało. Mandat już chciał się przyznać otwarcie, że on nie żaden Sztinuszti, tylko Petro Czornysz, ale jeszcze ukrywał. Jednak okrzyki sypały się, grzmiały, ogłuszały. Mandat znudził się, uznał, że nie ma co taić i wypalił śmiało: „Nie kłopoczcie się, ja nie żaden Sztinuszti, ja Petro Czornysz, sioło Bystrec, parafia Krzyworównia, powiat Kosów. Zabiłem, ale tylko jednego i nie chciałem zabić, nie!“
Wąsacz nie ciekawił się, tylko wciąż swoje i swoje. Potem jednak krzyknął jakoś inaczej. I zaraz żołnierze przeszukiwali Mandata. Obszukali mu torbę, kieszenie kieptara, zabrali się do koszuli. Mandat wspomniał swój papier, odrzucił ich całym ciałem z taką mocą, że wszyscy zatoczyli się. Wśród pokrzykiwań wąsacza z dzikim wrzaskiem, waląc Mandata gęsto to kolbami, to kułakami, rzucili się nań ze wszystkich stron. Zasapali się, spocili się, poczerwienieli wszyscy jak jeden, wreszcie powalili go na ziemię. Pobity, pokonany liczbą, leżąc już na ziemi, w obronie cennego papieru, Mandat wywijał się jak wąż, a ryczał groźnie, jak byk. Nadaremnie! Rozerwali mu wreszcie koszulę i zza pazuchy wydarli zawiniątko w skórze. Aż teraz koniec! Oddali je wąsaczowi. Wąsacz rozwinął ostrożnie zawiniątko, odsłonił papier, to czytał, to oglądał bacznie powalonego Mandata, to znów czytał. Potem zapukał palcem w czoło. Roześmiał się. Wreszcie podchodząc do Mandata krzyknął na żołnierzy znów jakoś inaczej, a wesoło. Mandat złapał to jedno słowo: „Prost, prost.“[2] Żołnierze zaraz puścili powalonego, powstawali sami, a Mandata postawili na nogi. I wówczas wąsacz, jak czule wspominał Mandat, zamiast powiesić go, dał mu jak ojciec rodzony tylko dwa razy po gębie. I oddał papier. Mandat chapnął papier i schował. A wąsacz przyglądając się jeszcze Mandatowi, poklepał go po