brzuchu i krzyknął: „Hajda!“ To jedno słowo Mandat zrozumiał. Rozwiązali go, kazali mu siadać na czółno, odwieźli na darabę. Odwiązali łańcuchy, rozsunęli zamki i kłody, odemknęli rogatkę i znów: „Hajda!“ Wąsacz z brzegu pokazywał deskę wysoko na słupie. Mandat czytać nie umiał, ale to zrozumiał dobrze, że tym razem mu daruje, ale na drugi raz szubienica pisana.
Obczyzna? Gdzież ta obczyzna? Cóż za człowiek luby, języka nie zna, a lepszy niż ojciec rodzony. Całkiem jak dziadulo Bazio. To delikacja! — Miał ochotę uściskać wąsacza czule, ale tamten stał daleko na brzegu. Była to granica rumuńska. Jakoś koło południa ruszył Mandat, znów sam samiuteńki w obczyznę prawdziwą, w ciepłą szeroką Mołdawię. Jakież śliczne sady naokoło! Trudno uwierzyć, zaledwie dwa tygodnie po Juriu, a tu czereśnie, dojrzałe czereśnie. Choćby mu nie wiem kto zarzucił brechnie, choćby mu przeczył sam ksiądz Buraczyński, Mandat gotów przysiąc, bo widzi wyraźnie: prawdziwe czereśnie, czerwone jak krew... Krew? Ale kiedy chlasnął Jasia, nie było krwi. Czyż można zabić bez krwi?
Żyć mu nie daje cały świat, nawet czereśnie. Lubi je tak, ginie za czereśniami, niedużo razy w życiu je jadał, jakoś w środku lata w Krzyworówni. A teraz — nawet czereśnie przeciw —
Precz-wstecz jeszcze dalej! To zagłębiając się ku odwrotnej fali, to kuszony ciepłym krajem i przyglądając się wokoło, szarpał się tak Mandat, aż do wieczora. Wspomnienia wyczerpywały się, może dlatego, że wolał oglądać. Wstecz, wstecz! Aż przyszedł taki czas, kiedy już nic nie było. Nic do wspominania! To dobrze, to delornie.
Ach, jak dobrze musiało być, kiedy mnie wcale nie było jeszcze na świecie. Tak jak w tej ciepłej Mołdawii. Nikt cię nie męczy, nikt cię nie straszy. Śmieje się cały kraj, tam daleko pędzą wielkie stada owiec, z brzegu szczekają wesoło białe kudłate psy, a mnie nie ma. Słońce zachodzi sobie, w słońcu owieczki, chudoba rogata, sobaki kudłate, dziewuszki jakieś siedzą na brzegu przy chacie, przędą i śpiewają. Jakież dziewuszki i jakie koszule, i jakie ustawki? A jak śpiewają! Nie zaglądaj tam, ani się waż. Bo skoczysz, chapniesz którąś, narobisz coś takiego, jak z Jasiem. Krew twoja Czornyszowa paskudna, zbójecka. Niech Bóg święty chroni dziewczyny od takiego. Tak cudnie już zrobiło się na świecie, gdy ciebie nie ma, a tu znów byś zaczynał. Precz — wstecz.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/519
Ta strona została skorygowana.