Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/523

Ta strona została skorygowana.

— Dwie żony to grzech śmiertelny, to piekło, a kryminał także.
Panienka tłumaczyła grzecznie.
— W jednym kraju dwie żony to grzech, to pewne, ale na obczyźnie inne prawo. Bo liczy się, że w każdym kraju po jednej, to w porządku.
Mandat przyglądał się panience: „Ależ bujna, włosy jasne, oczy jasne, i jakieś pełne, a przytula się coraz ciaśniej“. Zrobiło mu się ciepło, potem jakoś gorąco. Panienka nalegała:
— Idziemy do księdza?
Mandat opierał się:
— Tak rano, gdzież teraz ksiądz?
Panienka chichotała:
— Tutaj księży ile chcecie, świsnę, będzie ksiądz.
— To jak? Mus iść do księdza? — pytał Mandat.
Panienka śmiała się:
— Skoro pieniędzy nie macie, a żona daleko, to mus! Prędzej, prędzej, bo tylko patrzeć a przyjdzie tu inny i wtedy —
— Jaki inny?
— Mój narzeczony, będzie źle.
— A czemu źle?
— Strasznie zazdrosny, a mocny. Gdy rozgniewa się, kości połamie mnie i wam także.
Mandat usiłował odsunąć się.
— No to jeszcze większy grzech, od narzeczonego odbijać, jakoś tak —
Panienka objęła go za szyję, przemawiała poufale:
— On ma pieniądze, pieniędzy dość, ma stroje rumuńskie także, ale ty mi się bardzo, bardzo podobasz, chodźmy, chodźmy.
Mandat przekonywał nieśmiało:
— Straszny deszcz, panienko, dokąd iść w taki deszcz.
— Przebiegniemy prędko, mam tu niedaleko stancyjkę, tam łóżko dla nas obojga, a ksiądz na zawołanie.
Mandat wywijał się od uścisków.
— Ależ panienko, jam żonaty, nie godzi się do łóżka, w dodatku z panienką, tak jakby z jakąś... taką —
— Nie bój się, nie wymydli się.
— Co nie wymydli?
— To co się mydli, chodźmy.
Siedząc na kolanach panienka rozgarnęła mantę Mandata, objęła go rękami pod kożuchem i przytuliła twarz do twarzy.