Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/525

Ta strona została skorygowana.

Lecz Mandat nie mógł się uspokoić.
— Jasiu, nie gniewaj się na mnie, Jasiu przebacz.
Jasio był zdziwiony.
— Cóż takiego? — Wreszcie z trudem przypomniał sobie coś i dodał niedbale: — Ach, czy to jedno bywa między kamratami — zaśmiał się zwycięsko. — Ale miałeś szczęście, Petrysku.
Z kolei dziwił się Mandat:
Ja miałem szczęście?
— Tak, miałeś szczęście, żeś uciekł. I żem za tobą nie pobiegł z kamratami, byłoby źle z tobą. Ale zanadto ciemno było. Zresztą to minęło, już dobrze.
Jakby dopiero teraz uwierzył, Mandat rozsadzany od środka radością oszalał. Podskoczył jak w pląsie kolędnickim, tupnął mogą, przysiadł i wyrzucając raz za razem przed siebie nogi zatańczył kołując wokół Jasia i Rozy. Tańcząc śpiewał coraz bardziej zadyszany:

Oj tam na rzece tam na Jordanie,
Hospod wraz z Petrem tam się kąpali.

Zrywał się, skakał w powietrze, znów spadał na ziemię, przysiadał, wirował, atakował tańcem Jasia i Rozę, jakby w kolędzie tańcem wymuszał pieniądze na cerkiew.
Jasio uśmiechał się wyniośle, chwalił się przed Rozą:
— Widzi żupanica? Jak mnie kochają! To bogacz, ma las, połoninę, a pod moją komendą. Sam przyleciał za mną, nie mógł wytrzymać. No dość, Petrysku, czas abyś już zmądrzał.
Mandat przerwał taniec, złożył ręce jak do modlitwy, zachłysnął się jakby do płaczu.
— Oj, jak zmądrzałem! Za wszystkie czasy i na zawsze! Brzemię cięższe od daraby z wód na plecy jak garb mi naleciało. Stary jestem, sama starość.
Jasio krzywił się z politowaniem:
— Ty zmądrzałeś, Petrysku? ha-ha, taki okrągły dureń? Nie, to darmo.
Mandat nie odpowiedział, znów go zatkało z podziwu. Oto na własne uszy słyszał, że Jasio do panienki całkiem po rumuńsku rozmawia, bo wciąż powtarzał słowo: „żupanica, żupanica.“ Dziwił się, przecierał oczy.
— Jasiu, tyś złoto, nie człowiek! Nic się nie gniewasz?
Jasio zmarszczył lekko brwi i wskazał palcem.