Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

ciężarem ciała zwalił się na ławę. Zerwał się prędziutko, skoczył do komory. Wyszedł z jakąś jaskrawą chustką, ocierając łzy. Spłaszczonym wrzaskiem krzyczał z progu, wywracając brzydko twarz.
— Widzisz coście narobili? Wieszać was za to. Z czorta, z kurwy matki-czortowej butyn.
Załamał się nagle.
— Oj durny ja, durny, Czemuż od razu nie zatrzymałem go u siebie. Ej, Boże, Boże. A wszystko potrafił zrobić. Kochała go chudoba. Przepadło! Żebym choć na posiżinie był zdążył.
— Tanaseńku, was także szkoda, nie martwcie się tak! I czyż nie mówiliście, że to nie gazdowska detyna? I coś tam jeszcze o tym jedzeniu italiańskim...
Tanaseńko popatrzył spode łba. Rozgniewał się naprawdę.
— A cóż mi teraz moją durnotę wypominasz. Fe! Wiesz, kto gazda? Taki co życie daje i ludziom i chudobie. I trawom i pasznicy także. I — nie gniewaj się, Foko — taki co lasom też zostawia miejsce na świecie! Taki uznaje Boga. Oj, Kamio, synku, Hospody!
Gazda Urszega wciąż wstawał, wychodził, znów wracał. Nie zapraszał gościa do świetlicy. Przyniósł do majsterni tęgą berbeniczkę. Nie przebrany lecz tak jak był zadymiony, nieuczesany usiadł koło Foki.
— No, pijmy, Maksymiuku, proszę cię. Durny ten świat cały, a ja w nim najdurniejszy.
— Ależ Tanaseńku — opamiętywał Foka — taki gazda jak wy!
Tanaseńko krzyczał ochrypłym pękniętym głosem.
— Puste to gazdostwo całe! To niewola, to pęta! Na śmiecie cisnę to wszystko. Zostawię na czortową mać zatrajkotaną, jej urzędowo zapiszę. Niech Ona majątków używa. Kurwa czortowska, caryca tego świata! Taj tak z paliczką płajami, gościńcami gdzieś przed siebie... A trochę mi chudoby żal... Aby nie skrzywdził kto — Haj staro się dzieje na świecie, ciemno. Pijmy!



IV. ROK 1864

Całkowita swoboda, co ostała się na znikomym krajuszku świata, uroiła sobie, że nie ustąpi nikomu. A gdzie po prostu musiała ustąpić, tam zaraz odzyskiwała podwójnie, czasem wie-