Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/540

Ta strona została skorygowana.

nieprawda, Cwyłyniuku. Bluźnić człowiekowi i złorzeczyć najłatwiej, każdy potrafi, a to jest grzech największy.
Ajzyk cmoknął, poklepał lekko po plecach Witrołoma, potem Cwyłyniuka także, lecz Cwyłyniuk upierał się dalej.
— Nasz ksiądz z Jasienowa, jaki jest taki jest, a nie złorzeczy, ani nie kłamie.
— Ale nasz stareńki ksiądz Buraczyński nigdy czegoś takiego nie mówił — odparł Witrołom.
— Nie mówił, bo Anglikany do niego nie zachodzą, skąd ma wiedzieć — gorączkował się Cwyłyniuk.
Foka osadził go.
— Ciągle słychać, że buntujecie się przeciw naszemu księdzu, a teraz — —
— Buntuję się — śpieszył się Cwyłyniuk — bo muszę, kiedy nam dychać nie daje i na kazaniach tak końcem świata nudzi. I straszy też, że chrześcijaninowi odchciewa się nawet krowy doić. Niech chodzą sobie bidule niedojone ze spuchniętymi wymionami, kiedy koniec świata nad głową.
— Ależ sam ksiądz Pasjonowicz gości Anglików — przerwał Foka.
— Gości, bo musi, cóż ma zrobić, u siebie w domu każdy gościnny, ale do nich pchać się? Nie!
— Bożkochwalcy jacyś czy co? — wydławił z siebie Bomba z troską.
— Gdzież tam bożkochwalcy — piszczał Cwyłyniuk — nawet bożków nie chwalą, tylko pieniądze.
— Pieniądze każdy chwali, byle uczciwe — orzekł stary Koczerhan.
— Więc za co ich oskarżać i o co? — pytał Foka ostro.
— Że bezwiarki, po prostu Boga zdradzili — wypalił Cwyłyniuk.
Ajzyk rozłożył ręce bezbronnie i usiadł na ławie obok Cwyłyniuka. Także Foka opuścił ręce na stół, tylko Witrołom oburzył się na Cwyłyniuka.
— Człowiecze! tak ludzi pusto-darmo piętnować? Bezwiarkarni psioczycie? Na zdrajców malujecie? Niech będzie. Ja pierwszy pójdę do tych bezwiarków.
Ajzyk ożywił się, przelatywał oczyma jednego po drugim. Na czole starego Koczerhana zagrały zmarszczki, lecz zaraz zaświeciły mu w oczach błyski, jak w oczach młodej sarny, co dotąd nie widziała człowieka i gdy go spotka, nie wie,