na Cwyłyniuka, Ajzyk złożył ręce jak do modlitwy, oglądając go z przerażeniem, jak gdyby dzieciaka, co podczas kłótni dziecinnej w ciągu niewielu minut zmienił się w potężnego męża i gotów rozbić głowę o byle co. Lecz Mandat opamiętał się, usiadł, zamyślił się. Po czym mówił pewnie, jakby czytał, choć nikt nie wiedział, czy zmyśla czy naprawdę przypomina.
— Tak, mój gazdyku, list z nieba taki: że piekło nijaczy się całkiem, zacieka w ziemię, gdy stąpają po niej dusze rachmanne, ale podpływa od spodu do góry, kiedy — Mandat znów zaciął się, po czym huknął z pełnej piersi — i że ziemia święta rzygnie na was piekłem, w oczy ogniem chluśnie, kiedy będziecie sądzić, hańbić i haukać na bliźniego — —
Cwyłyniuk opierał się jeszcze nieśmiało.
— Ziemia rzygnie? Tego żaden ksiądz nigdy nie mówił.
— To przeczytajcie sami list z nieba — rąbnął Mandat.
— A wy? Wy umiecie czytać? — pytał Cwyłyniuk.
— Po co ani czytać? Dziadulo Bazio czyta za mnie i za wszystkich.
Cwyłyniuk skurczył się, zagarnął ręką włosy na łysinę, ustępując powoli, lecz chcąc jeszcze ocalić coś ze swej sławy, wołał drżącym głosem.
— Zapytajcie którego księdza chcecie, niekoniecznie naszego, że osobno ziemia, a osobno piekło. To coś innego, to tamten świat. Zapytajcie Joseńka. Zapytajcie zaraz Ajzyka, on pismo święte zna.
Ajzyk spłoszył się, przesiadł się do Mandata, skurczył się i schował, jak taki nieborak, którego z łóżka wyciągają do sądu na świadka bójki. Tymczasem pomoc zbliżała się. Żupanica łyskała oczyma, a placzinty zapachniały. Mandat chwycił pierwszą z brzegu placzintę, po czym łyknął głęboko z garnka i raził twardo, jakby walił doubnią po głowie.
— Dziadulo Bazio słowo w słowo czytał. List z nieba głosi tak: piekła nie ma, ale łakome zjawić się. Słyszycie? I z tego widać: niech księża wykrzykują co chcą, bo tymczasem im wolno, ale niech strzegą się, bo i dla nich też się zjawi. Ziemia święta otworzy gardło, rzygnie ogniem, jeśli będą sądzić, naruszać, zamiast miłować.
Giełeta ziewnął.
— Nasz Petrysko gdzieś po drodze wyświęcił się na popa.
— U rabina kuckiego — mruknął Jasio Tomaszewski z kąta głębokiej ławy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/542
Ta strona została skorygowana.