Cwyłyniuk zauważył go, przypomniał coś sobie. Rad był, bo dotknięty ratował się jak mógł. Zapiszczał jadowicie.
— A kto z nas narusza? Kto niedawno tak wyświęcił po głowie pobratyma, że aż świstało? Widzieliśmy wszyscy.
Mandat chwycił się rozpaczliwie za włosy, jakby chciał je wyszarpać, potem zamierzył się garncem, jakby chciał nim cisnąć w Cwyłyniuka. Huknął kułakiem o stół, aż gruby stół podskoczył i zadzwoniły miski i szklanki. Także Ajzyk podskoczył, ale zaraz rozjaśnił się, bo Mandat skurczony w sobie mówił poczciwie, trochę żałośnie.
— Czort mnie pchnął, ten raz — nie przeczę. A może ja sam sczorciałem? Ale Jasio wybaczył, spytajcie go. Tego już nigdy-przenigdy nie będzie! Dałem ślub na to i teraz powtarzam.
Ajzyk z lubością przyglądał się Mandatowi, jak miłemu wnuczkowi, który zaledwie nauczył się sylabizować, a już się zabiera do Talmudu. Wystrojony na cyrkowego Rumuna, Jasio prostował się ważnie, zamiast odpowiedzi machnął ręką niedbale, a Foka zakończył:
— No to dobrze, zatem kto pójdzie do chiefa?
— Wszyscy, wszyscy — wołał Mandat zagarniająco.
— Dobrze, czemuż by nie — zgodził się pysznie Jasio.
— A może ktoś nie chce iść? — pytał Foka.
Spoglądano na Cwyłyniuka, on patrzył w stół i milczał. Ajzyk pomrukiwał doń po starej znajomości.
— Juroczku Hajdukowy, bez urazy, w zgodzie, cicho-sza, podajcie sobie ręce. A może by jeszcze placzinty?
Podawali ręce do zgody, dziękowali Ajzykowi. Już rozchodzili się, dokąd każdy chciał, gdy Foka zapytał Cwyłyniuka półgłosem:
— Co z wami, diedyku? Nigdy nie mieliśmy sprzeczki, ni razu, a teraz — — tak narowisto.
Cwyłyniuk żachnął się niecierpliwie. Opanował się, starannie poprawił włosy zaczesane na łysinę, zmrużył oczy, mówił ze smutkiem lecz dobitnie.
— Narowisto? Tam w domu nikomu nic nie grozi, mogą hulać, przechwalać się, udawać. Rewasz wyprostuje. A tutaj — rewasz skasowany, obczyzna.
— Obczyzna? już wszyscy uspokoili się, świat się otworzył, a wy jeden kraczecie.
Cwyłyniuk zapiszczał niecierpliwie:
— Tylko czortu świat otwarty, a człowiek ma człowieka
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/543
Ta strona została skorygowana.