tłumaczył z jeszcze większą niechęcią, utykając niemal przy każdym słowie.
„Bóg stanął w synagodze możnych i sądzi pośród bogów: jak długo będziecie sądzić niesprawiedliwie i przyjmować osoby przewrotne? Brońcie biednych i sieroty. Czyńcie sprawiedliwość zgnębionym i potrzebującym. Wyzwolcie biednych, uwolnijcie ich z rąk przewrotnych! Powiedziałem wam, jesteście bogami, bo wszyscy jesteście dziećmi Najwyższego.“
Foka z trudem chwytał urywane, niezgrabne tłumaczenie, a już delegaci szepcąc przypierali go: „Co to znaczy, co pisze książka?“ Zdążył odpowiedzieć: „Pismo święte głosi, że idzie już dobro dla biedy, dla krzywdy, bo wszyscy są dziećmi Boga.“ Zaledwie skończył, zaledwie ożywieni delegaci znów zaszumieli, a już chief, spiesząc się jeszcze więcej, jak gdyby był bardzo spóźniony, po raz trzeci wskazał Mandlowi nowe miejsce dla przekładu. Znudzony i zgnębiony Mandl tłumaczył.
„Na drogach Twych sądów czekałem Cię, Panie. Połknie śmierć zwycięsko, wytrze łzy, a nagany cofnie ze swego ludu na całej ziemi. Ufajmy w Panu, bo Pan Jehowa jest potęgą wieczystą.“
Lepiąc z trudem słowo do słowa, coraz mniej zrozumiale, Mandl osłabł prawie, za to delegaci podniecali się coraz szerzej. Nie tylko Cwyłyniuk i Koczerhany, także Witrołom, Matarcha, Bomba, Łesio, wreszcie wszyscy żabiowcy żegnali się i kłaniali się nabożnie w stronę książki. Dyrektorowie ziewali, ziewali coraz szerzej. Chief odebrał książkę, położył ma stole, nabożeństwo skończyło się.
Oczy chiefa zaszkliły się nieprzytomnie, jakby już zapomniał. Wówczas stary Koczerhan wzniósł ku niemu rękę, mówiąc uroczyście: „Niech was Bóg błogosławi, abyście dożyli setki lat.“ Chief zauważył, kiwnął mu głową i spieszył się coraz więcej. Usiadł wreszcie, zapatrzył się w stół, przymknął oczy, trwał tak bez ruchu. Stary Koczerhan mruknął: „Modli się, módlmy się i my“. Rozszeptali się przystojnie, modlitewna cisza opuściła się na nudną kancelarię, lecz nie przegnała nudy. Po chwili chief pospiesznie skinął ma szafę. Podano mu stamtąd inną księgę znacznie większą i grubszą, ale z luźnymi kartkami. Kartkował błyskawicznie, wyszukiwał coś palcem, zakończył prędko, zamknął księgę.
Po raz pierwszy ożywił się niezwykle. Ściągnął się w sobie, napiął skórę na twarzy, jakby schudł jeszcze bardziej, podniósł głos kościście. Smagał tak twardo, że delegatom wydawało się,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/549
Ta strona została skorygowana.