Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/551

Ta strona została skorygowana.

Zmieszany nieco Mandl przełożył, jak mógł, a chief zmieszał się jakoś bardziej. Oczy zaszkliły mu się, usta zadrgały. Ścisnął je, jakby nie mógł rozerwać. Nadął się boleśnie i wypalił: „This is my right mam! A honest monger in God’s hand — Amen.“[1]
Podszedł porywczo, uścisnął rękę Foki, obaj gazdowie, jeden górski, drugi zza mórz pomrukiwali coś w zakłopotaniu. Porozumieli się bez słów. Stary Koczerhan zrozumiał i wyszeptał w rozczuleniu: „Niech Bóg wam pomaga, gazdowie.“
Posłuchanie skończyło się. Oczy chiefa zamgliły się zupełnie. Raz jeszcze musnął czule Sawickiego. Zasmucony głęboko, kiwnął ręką na pożegnanie. Odwrócił się gwałtownie, zbiegł szybko po schodach. Więcej go nie widzieli.
Gdy delegaci schodzili powoli po drewnianych schodach, Witrołom wyładował się w podziwie: „Sam chiefa, kapitał główny.“
Cwyłyniuk zerkając ku Foce wzdychał ukradkiem: „Dużo by mówić, ale ganić nie uchodzi, bo to gościna.“ „Cóż ukąsili was bezwiarki?“ — pytał Foka. Cwyłyniuk krzywił się niechętnie, wreszcie powierzył: „Nabożeństwo za krótkie, nie to co u nas.“ „Za krótkie“ — potwierdził cicho stary Koczerhan. „Oj za krótkie“ — powtórzyli obaj bracia Koczerhany. „Ale ważkie“ — poprawił się stary Koczerhan. Giełeta cedził: „Krótkie, ale płacą, po nabożeństwie nie ściągają pieniędzy jak u nas.“
Mandat drażnił Giełetę: „Byle was tylko w gazetach nie opisali“. „Kto wie, wierzyć nie można, a nuż opiszą“ — odparł Giełeta. „Nie bójcie się, on już nas zapomniał“ — uspokajał Mandat. „Taki nie zapomni“ — upierał się Giełeta. Witrołom dopytywał jeszcze: „Taki zimny czy co?“ Foka odbąknął niechętnie: „Nie ma czasu“.

Spoglądając ku Cwyłyniukowi podniósł głos: „Ale gazdostwa pilnuje, słowa dotrzymuje. W tym jego życie, to się zwie obowiązek.“ Cwyłyniuk nie odpowiadał, a Witrołom dziwił się jeszcze: „Taki bogacz i nie ma czasu?“ „Oj nie ma“ — westchnął Bomba ze zrozumieniem — „bogactwo twardsze od służby“. Giełeta wyśmiewał jeszcze: „Byleby schudł i zbladł nasz Bomba, będzie z niego chiefa.“ Mandat uspakajał wesoło: „Z Bomby można się przynajmniej pośmiać, a z tą szifą

  1. To jest mój właściwy człowiek! Uczciwy handlarz w Bożym ręku (...).