wiatu, z Podola, zakupił grunta w Żabim na Magórze i zaczął siać jęczmień i sadzić warzywa. Podobno byli tacy, co brali sobie z niego przykład. Przekazują nawet, że dziad Buliga, który wprowadził także takie nowości jak gonty, a nawet kołki żelazne zwane gwoździami, zbudował sobie ogromny i ciężki pług z bukowego drzewa, do którego zaprzęgał dla orania aż trzy pary wołów i zbierał żniwo niezłe. Sąsiedzi śmiali się z tego zaprzęgu, nie naśladowali go wcale. Co prawda na dworskich polach w Krzyworówni na lewym brzegu rzeki orano, siano i zbierano obficie, nie tylko pszenicę, nawet kukurydzę. Ale to pańskie wymysły, kto by je naśladował, na tego zwali się ta jakaś pańska dola, tak jakby jej duszę zapisał.
Dopiero gdy młody Foka sprowadził prawdziwy angielski pług do Jasienowa, gdy zaorał nad rzeką pod Kiczerą spore obszary i zasiał je na zimę, ludzie zaczęli się przyglądać co najmniej jednym okiem. Czy na pewno sczeznyki nie psują i nie łamią pługów, jak się to przydarzało tym, którzy dotąd brali się do pługa? Nadsłuchiwali jednym uchem, czy naprawdę ziemia święta nie buntuje się przeciw tym co ją krają?
Trzeba przyznać jednak, że po pańskim butynie ci, którzy nie przepili zarobków i nie zadłużyli się dodatkowo, byli górą. Wśród nich szczególnie Andrijko Płytka, przezwany Śmierć leśna, najwięcej ze wszystkich zakupił wysoko na Ruskim leśnego gruntu od pana, nie tylko dla siebie, także dla krewnych i dla sąsiadów ze wsi, to jest z Krzyworówni. Wypalali, karczowali pospiesznie, gorączkowo kopali bukowymi łopatami, zaopatrzonymi w blaszane „postoły“, zrobione przez wędrownych Cyganów. A chociaż pod samymi chmurami, Andrijko Płytka zachęcił swym przykładem, pokazując, że nawet w puszczach, gdzie nikomu nie śniło się żadne żniwo, leśna ziemia podatna i życzliwa, nie tylko dla ziemniaków, konopi i jarzyn, także dla zboża i dla owoców nawet całkiem wysoko, byleby w osłoniętych kątach.
Foka Szumejowy widząc, że domowe zapasy zboża kończą się, uwijał się przed zimą po Kutach i po Kołomyjach za zbożem. W ten sposób Szumejowe skarby, zakopane w kociołkach tu i tam, niektóre wcale dawne, tajemne czy watażkowskie wyczerpały się raz na zawsze.
Lecz przezornych było niewielu i gdy przyszedł tuhy rok i na dobre zaczął skręcać żołądki, nie tylko głodni jasienowcy, także mieszkańcy sąsiednich osiedli i wreszcie uciekinie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/56
Ta strona została skorygowana.