rzy aż z Podgórza, którzy szli przed siebie wraz z rodzinami, szukając gdzie by można zarobić i nakarmić się, skupili się wokół takich, co mieli dużo krów i jakie takie zapasy zboża. Pomagali w gospodarstwie albo nie, a tymczasem jak za dawnych czasów karmili się u Szumejów. Podobne gromadki zgłodniałe obsiadły dwory innych gazdów pępkowych. Także do dworu w Krzyworówni przywieziono sporo pszona z Tyśmieniczan i rozdawano każdemu kto się zgłosił. Ale tego było za mało, o wiele za mało i wówczas niejedna rodzina, nie po raz pierwszy zresztą, wpadła w szpony lichwiarzy zbożowych. Tym razem gorzej niż kiedy indziej, gdyż pod zastaw gruntu i chat. Pozostały w pamięci te groźne, jak je zwano, weksle gruntowe, zwłaszcza że sąd już blisko, już w Kosowie czyhał na takich dłużników, którzy wówczas kiedy zadłużali się, nie troszczyli się o to, jak oddadzą, a potem jeszcze mniej. Oto zjawiali się, kto wie skąd, ludkowie skromni, cisi ale rychli i usłużni, tacy co ofiarowywali pieniądze, góry pieniądza, albo lepiej jeszcze, dostawiali do chaty konno zboże i wódkę i kto czego zapragnął — pod zastaw chat i gruntów, których nikt nie ruszał na razie. Potrzeba było tylko jednej całkiem błahej fatygi, podpisać to, albo jeszcze mniej, postawić mały krzyżyk w obecności świadków, a potem złożyć to oświadczenie w sądzie. Brzmiało ono, że w razie niezwrócenia pieniędzy w takim i takim terminie, grunt i chata przechodzą na własność wierzyciela. I tyle. Wierzyciele jak sprawni myśliwcy czyhali na terminy, co gorsze (jak dotąd dokładnie przekazuje się) nieraz ukrywali się przed dłużnikami tuż przed samym terminem, słowem, byli nieosiągalni. Co prawda liczni dłużnicy nie bardzo troszczyli się o te terminy, a nawet cieszyli się chytrze, że wyciągnęli takie sumy za pomocą głupich krzyżyków. Nawet ci jednak, którzy chcąc dotrzymać słowa szukali wierzycieli, aby im oddać należytość z procentami lub choćby sam procent, pocieszali się, gdy ich nie mogli znaleźć, że to widocznie nie pilne, że mają czas. A gdy przyszedł termin, spadały na dłużników pioruny z jasnego nieba. Z jasnego, bo któż i skąd miał wiedzieć, że prócz narodzin ludzkich i prócz śmierci są terminy tak samo nieodwołalne.
W kraju zawzięcie pasterskim i do niedawna myśliwskim co przetrwał niejeden tuhy rok, a przecie nie zatracił czasu tak rozlewnego dla prac pasterskich i szczodrego dla zabaw i świąt, są swoiste stare przypowiastki o głodzie. Człowiek może się karmić i nasycić drobnostką, byle czym i to przez
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/57
Ta strona została skorygowana.