my przenieśli się do tamtej jasności, skoro pan sam schronił się u nas, w austriackim mroku.
Jacobs schylił głowę, kark mu nabrzmiał jak u byka przed corridą, który drażniony przez byle chłopca, nie chce się z nim paskudzić. — Mandl powracał do swego.
— Tak czy inaczej, w Karpatach ani korupcja ni protekcja władz nie była nam potrzebna, wystarczyły małe zadatki, głównie dobre słowo i to jeszcze raz uzmysławia nam wartość tego interesu i niepowetowane straty w razie rezygnacji.
Dyrektorowie, także Jacobs, pochylili głowy smętnie, lecz Pepperl śmiał się rezolutnie.
— Ostatecznie owe Karpaty nie należą do Anglii ani do Prus, tylko do nas. Nie musimy się oglądać ani na jednych ani na drugich, dopóki nasz Wiedeń trzyma głowę wesoło. Nie boimy się.
Dyrektor Jacobs fosznął jak oburzony kot, po czym gromił ponuro.
— Nie boicie się? Na którym-że wy świecie żyjecie, wy Austriacy? W obłokach czyli raczej w Rathauskeller, że dnia trzeźwego nie widzicie? Byłem bardzo za tym interesem w górach. To trochę jak w Rosji, może jeszcze lepiej, bo bez urzędników i bez zabarykadowanych granic. W interesie trzeba chwytać prędko, chwytać póki jest co, a jeśli darmo dają, to łykać na zapas, dławić się a łykać. Ale co potem począć z drzewem? Skądże kapitał na przeróbkę i dostawę? Trzeba mieć oczy! Gdy nowe stolice i nowe potęgi zaświecają się, zgłosić się prędko, aby być pierwszym. Naokoło was potęgi niesamowite, a wy jak koguty: „nie boimy się.“
Dyrektorowie stropili się, Husarek pochylił głowę, jak gdyby czekał na uderzenie, tylko Pepperl podniósł jasny czub, prostował się jak kogut.
— Nie boimy się! Kapitały znajdą się i u nas. Bo największy nasz kapitał austriacki, to serce. Tak jak nasz dyrektor Mandl tym chłopom z gór, przyniesiemy im dobre serce. Das Wiener Herz.[1]
Zakłopotany Mandl bąknął.
— Wyraziłbym to inaczej, ale to słuszne, że powinniśmy dać sobie radę sami, wierząc we własne siły. Mamy już za sobą pionierskie kroki, tu u ujścia Dunaju i poświęciliśmy niejedno.
- ↑ Wiedeńskie serce.