Kafferl, Kafferl du bist guet,
Ich kauf mir heur kan neuen Huet.[1]
Pocieszając się obaj wiedeńscy dyrektorzy, zarówno katolicko-konserwatywny, jak i wyznania postępowego, podchwytywali za nim ludowo:
Aber Kafferl, Kafferl du bist guet,
popijali w milczeniu, a Pepperl podśpiewywał jeszcze:
Wann i amol heirat
Muess mai Haberstroh weg[2],
Hoderada-ho, hoderada-ho-ho.
Uwiedzeni panowie dyrektorowie Trustu powtarzali z zapałem: hoderada-ho, hoderada-ho-ho. Na tym nie skończyło się. Uwolniony z więzów cudzoziemskiej dyscypliny Pepperl rozszczebiotał się, rozświstał i rozśpiewał.
— A to poznajecie, panowie? W tym jednym jestem zagorzałym monarchistą, w przywiązaniu do jego królewskiej i nadkrólewskiej mości króla walców Johana Straussa. Oto ostatnia nowość, walc felietonowy, skomponowany dla balu prasy.
Świstał i śpiewał, a dyrektorowie uraczeni powtarzali za nim po cichu uwodzące tony, podążając marzeniem od rozlewisk Dunaju ku błękitnemu Dunajowi Wiednia.
Pepperl czarował dalej i paplał:
— Ach, gdybym miał pod ręką jakie takie skrzypce. Właściwie jestem skromnym obywatelem naszej wesołej republiki tonów takich jak słynny wicmacher[3] Mozart, jak nasz słodki przyjaciel wina Bertl, bo tak zwano Schuberta, i inni, tylu innych. Widzi się, jak duch wiedeński wstaje od gleby, od ludzi, podąża ku wyżynom.
Skromny sekretarz opanował już zarówno kalkulacyjnego jak i idealistycznego dyrektora. Mandl dokończył szeptem:
— I w przyszłość także. —
Potężny Jacobs stężał. Podejrzewany o smutek z powodu przemijania rozkoszy kulinarnych, z politowaniem kiwał głową