Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/580

Ta strona została skorygowana.

bryczki, Jasio już zaniósł tam swoje besahy i szmatki i czekał nań.
Mandl żegnał się z Foką smętnie.
— Ach, Foko, pozdrówcie wszystkich, księdza i księdzową nasamprzód. Zanieście ode mnie księdzu tę wielką fajkę, ten worek tureckiego tytoniu i tabakę do kichania. Tam u was życie... — Mandl zdjął okulary — Pozdrówcie też ode mnie hrabiego, chcę mówić dziedzica. Przypomnijcie mu mnie. No i wreszcie — Joseńka także, niech będzie. Wy już sami wiecie co każdemu powiedzieć. Tam u was dobrze mi było. Dziękuję Foko. Szkoda.
Foka zrozumiał, odparł.
— Ale może pan jeszcze kiedy przyjedzie do nas, do mnie?
Mandl machnął ręką, włożył okulary.
— Ach, teraz? Kto wie gdzie będę, a przecież — ciągnie do człowieka, chciałbym, wierzcie mi. A ciągle odkładam na potem, trzeba gonić, zawsze gonić...
Na pożegnanie Mandl położył jeszcze Ajzykowi na sumieniu, aby szukał dla butynarów fur zaraz, natychmiast, już. Ajzyk skłonił się przed życzeniem dyrektora z samego Wiednia, rozruszał się, obiecał że jutro, że dziś, że zaraz, że już rozsyła gońców. Jasio czekał na bryczce, Mandl wsiadł prędko, kiwając raz jeszcze Foce i Sawickiemu. Odjechał.



9

Butynary uspokoili się, a Koczerhany i Cwyłyniuk mimo gorąco wybrali się z powodu niedzieli do cerkwi. Zaledwie wyszli na ulicę, a inni dołączyli się po jednemu, po dwóch, aby im towarzyszyć, zobaczyli na spustoszałym niedzielnym gościńcu widowisko nielada. Jakich dwudziestu ludzi, wychylając się z zakrętu i z chmur kurzu, zbliżało się tak pośpiesznie, jak gdyby uciekali. W bardzo wytartych, nawet zniszczonych kieptarach kozich, podobni pasterzom, co nigdy nie schodzą z pastwisk, wszyscy ruchliwi, chudzi, pociemniali, ba, osmaleni od wichru i od słońca. Tylko jeden z nich, ten co stąpał na przedzie, starzec z wystającymi spod długoszerstnej czapy białymi włosami, był nie tylko ogromny, nawet szczególnie gruby. Dźwigał na plecach coś jakby koc czy mantę, czarny ciężki płaszcz, istny dach albo namiot, którego obszerna kopuła zakrywała całą postać aż do ziemi. Z tym ciężarem