najwięcej na świecie. Wszystkiego pod dostatkiem, tylko swobody nie ma.
Oprócz Koczerhanów i Cwyłyniuka, gazdowie zapominając o cerkwi, obsiedli gości i gwarzyli, wypytując Sandora o wszystko. Tymczasem Ajzyk i żupanica podawali zamówione potrawy, tylko wódeczności żadnych, zamiast tego piwo.
— Ten stary — pomrukiwał Ajzyk — i tak dość gorący, to niech się ochłodzi i rozcieńczy.
Banya Kemence i Sandor usiedli z obu stron Foki. Foka traktował, a Sandor opowiadał o ich życiu, o wędrówkach.
— W Mołdawii i tu na wodach najlepiej dla nas, cierpią nas. Czasem do więzienia zamkną, ale na krótko, tak sobie na dzień, na dwa, można się wyspać i koniec. Ci którzy już nas znają, nie zamykają, czasem każą nam pośpiewać, zatańczyć, traktują, nawet płacą. I puszczą. A na Węgrzech zaraz mówią, że „tolonc“, włóczęga, ciągają, zamykają do „tolonchaz“, trzymają bez końca, nudno.
Foka choć wciąż zapraszał, w myśl upomnień Ajzyka pilnował, by więcej jedli niż pili. Tymczasem Sawicki ożywił się niezwykle, zasiadł obok nich ze swoimi cymbałami, kazał sobie powtarzać gry i śpiewy i grał razem z nimi. Właściwie nie śpiewali, raczej mówili wyraźnie w śpiewie. Od tego rębanego śpiewu, od tych lir kręconych, z których jedna zwała się tekerö — zakręcona, a druga nyonyere — rozegrajka, biła dawność, dzikość swobodna.
Raborult az ej homálya
Tornyok orman az öszsi szél
Régi dicserségröl beszsél[1]
Mandat zapalił się.
— Swobodniejsi od nas, cóż by im przyszło z chat.
— Do takich bezwiarków warto by przystać — uznawał Giełeta.
Tymczasem Sandor pokrzepiony jadłem i trunkiem, nie tylko chętnie wykręcał swą lirę, także jak mógł swoją słowiańską mowę.
— Najlepiej jest tam, gdzie człowiek jest, ale nie dłużej niż dzień. Może dwa dni. Ale dwie noce to już nie. Bo tam gdzie
- ↑ Zaciągnął się nocy mrok,
A na szczycie wież jesienny wiatr
O dawności starej gwarzy.