Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/585

Ta strona została skorygowana.

— Ten nie nasz, niemiecki.
— Niemiecki? A któryż to?
— Ten co teraz, nowy — odpowiadał Sandor i pytał — a wy rozumiecie coś po naszemu, po magyarsku?
— Niewiele, tyle co nałapałem w Marmaros-Sziget — odparł Foka.
— Otóż — tłumaczył Sandor — ten „Öreg“ stary nasz, to ani „örög“ że na zawsze, ani „ördeg“ że czort, bo to wszystko dopiero teraz Niemcy pomieszali, tylko jest po prostu „öreg“ — stary i nasz, a „régös“ — ukryty.
Foka wzruszył ramionami, a Sandor mówił dalej:
— Teraz oni wojują między sobą, no i my uciekliśmy tutaj od jednego i od drugiego. Po co nam pchać się między nich? Niech sami wojują! Tutaj wesoło, wesoło iść, wesoło spać, wesoło wstawać, czuwać nie trzeba. Po co włóczęga ma czuwać? Ale nocą, gdy szumi tam na ukrytych strugach nad ujściem Dunaju, nasz Stary przypomina się, i wtedy Banya Kemence kłania mu się. Ale z daleka. —
— A wy modlicie się? — pytał Foka.
— Bywa taki czas, ha — — — że Banya Kemence zaczyna tak: „Ziemio matko-niematko, czymżeś się najadła? Czymżeś się nażarła, żeś taka spragniona? Tyle pijesz łez i tyle krwi także. — A ty Stary, ty nasz, karmisz swe sieroty, żywisz nas ukradkiem od ziemi wodami, trzymasz póki siły, zanim przyjdzie sąd —
— Sąd, czemu sąd? — pytał Foka.
— Za darmo nie ma, to kosztuje, sąd przyjdzie.
— Jakiż sąd?
— To zakryte, uciekajmy dalej, aby z daleka —
— A Banya Kemence co mówi o tym? — pytał Foka.
— Więcej nie mówi, ciągnie nas, pędzi nas. Po północy znika, to jego robota, on najstarszy.
— Dokąd znika?
— Nikt nie pyta, gdy będę najstarszy, także będę znikać.
— A co to znaczy Banya Kemence? Czemu go tak nazwali? — pytał Foka.
— Banya Kemence to znaczy baba-piec, piec gruby jak baba, tam u nas — u nich nad Cisą. Napakują słomy, podpalą, grzeją, pieką chleby też. I ten nas także grzeje i karmi. I sądzi także, nasze żony i dzieci. —
— A gdzież one?
— Tam między wodami, u ujścia, na wyspach, w zaro-