ślach, gdzie ptaki. Zmieniamy gniazda. Szukać nas? ha, to nie znaleźć. My do żadnej dzierżawy nie należni, ni do tej, ni do tamtej, ni do tej trzeciej. A zimą my u Wołochów, choć gdzie, przytulą, ogrzeją, nakarmią, nie odmówią. I nie urągają. Inni na nas, że my z czorta i z czortem, inni wypędziliby nas, a Wołochy nie! Dają żyć każdemu.
— A może byście do nas w góry przyszli? — pytał Foka. — U nas także dają żyć każdemu.
— Nie, nie, nie! W górach strasznie, dopędzą, otoczą, złapią.
— Któż taki?
— Nie można wiedzieć, a uciec, dokąd?
Po sutym posiłku, po pogwarkach, wędrowcy tańczyli. Ajzyk już uspokoił się i na ich prośbę wyszukał cepy. Tańczyli przy graniu obu kręconych muzyk, a Sawicki, dołączył się z cymbałami do ich muzyki, szedł za ich tonami, uczył się. Tańczyli zamierzając się cepami jeden na drugiego, coś jak u nas z toporami, lecz uchylając głowy w ostatniej chwili tuż przed uderzeniem cepa.
Lecz Banya Kemence już niepokoił się, pochrząkiwał twardo. I natychmiast tańczący przerwali i już wybierali się w drogę, gdy właśnie strudzeni gorącem a spoceni Koczerhany i Cwyłyniuk wrócili z cerkwi. Banya Kemence warknął raz i drugi, i Sandor pochopnie tłumaczył gazdom.
— Pora nam, pora!
— Dokądże tak się spieszycie? — pytał Foka.
— Musimy być w Tulcea przed północą.
— Ho-ho, to zdaje się szmat drogi, daleko.
— Banya Kemence przegoni wszystkich, a my za nim — odpowiedział Sandor z przekonaniem.
— Ale po co tak gonić, po co?
Sandor skrzywił się, spytał coś starego, wskazując na Fokę. Stary rąbnął, a Sandor trudził się nie mogąc znaleźć słowa.
— Tak konieczne, tak ma być.
— Wasza dola? czy mus? — pytał Foka.
Sandor nie przeczył ani nie potakiwał. Zegnali się, tymczasem Foka doładował do ich worków białego chleba i po flaszce wina. Wędrowcy uśmiechając się kwaśno, spoglądali pytająco ku staremu. Wówczas Banya Kemence kazał sobie ściągnąć z pleców besahy, dłubał w nich dość długo, wyciągnął z dna szmatkę i podarował Foce duży złoty pieniądz wielkości guldena. Foka opierał się, Banya nasrożył się, a tymczasem Man-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/586
Ta strona została skorygowana.