Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/588

Ta strona została skorygowana.

nistą dziewczynę Csipke-rózsika. Potem zawodziła nyenyere w rękach młodego Sandora i wyrywała się smutkowi, potem cymbały sypały rzęsny deszcz łez, które nie skarżą się wcale, a muszą płynąć. Giełeta zapomniał, że tak się śpieszył do chaty, zawołał z uniesieniem.
— Chodźmy za nimi, do ujścia, do morza, tam życie!
Kilku butynarów co młodsi porwali się jakby chcieli ich dopędzić. Zanim coś postanowili, wędrowcy zmykali, zmykali i rychło znikli w kurzu i za zakrętem gościńca. Cwyłyniuk nie wytrzymał. Wstał, przeżegnał się, przeżegnał innych, zawołał z przejęciem:
— Ludzie! Do cerkwi nie poszliście. A czyż wy wiecie w co wdepnęliście? I kto ten stary gruby czort? Patrzcie jak sczezł! To sam wieczny Żyd!
Stężeli, wreszcie Matarha wyszeptał.
— On sam, to dopiero bezwiara.
Witrołom przeżegnał się także.
— Wieczny Żyd? A my wszyscy podawaliśmy mu ręce.
Foka dzielnie oparł się Cwyłyniukowi.
— Obiecaliście nie krakać, a przecież sami wiecie i sami tak mówiliście, że wieczny Żyd obliczony dopiero za siedemnaście lat.
Cwyłyniuk zacietrzewił się:
— Nie przeczę, ale to przeciw obliczeniom i dlatego jeszcze gorzej. Coś nagłego grozi, coś strasznego czyha.
Foka zniecierpliwił się.
— Coś takiego zmyślacie, że aż wstyd.
Cwyłyniuk rozżalił się.
— Ja zmyślam? Na pewno takich dureństw nie zmyślam jak ci panowie, twoi pobratymi.
Foka uspokajał z uśmiechem:
— Ależ on poszedł dokładnie w przeciwnym kierunku niż nasza droga. Spytajcie Ajzyka czy to Żyd, on by go zaraz poznał.
Uspokoili się na wspomnienie Ajzyka, ale milczeli wytrwale. Dopiero po chwili Mandat jakby zrzucając z siebie czar, potrząsnął mocno głową aż rozsypały się długie lniane włosy. Rozrechotał się.
— Mówcie co chcecie, a ja wolę jednego grubego Banya-Kemence niż dziesięciu chudych chiefów razem z ich chudymi nabożeństwami.
Giełeta ocknął się także: