— U nich, tam na wodach, życie, swoboda, jakaż inna wiara potrzebna?
— A przecie — wzdychał po chwili Witrołom, zwracając się do Foki — złoty pieniądz wzięliście. Lęcznie —
Foka znów uspokajał.
— Dam księdzu Buraczyńskiemu dla cerkwi, niech pokropi. Jeśli od czorta, stopi się złoto. Ale to jedno rozważcie sobie, jak oni słuchają tego starego...
Zamilkli, trwali w milczeniu, kto wie jak długo i co tam sobie dumali. Tymczasem wizyta i powaga wiedeńskiego dyrektora zrobiła swoje. Na uspokojenie obaw czy tęsknot, prawdziwy, nie wieczny Żyd Ajzyk zjawił się i oznajmił pośpiesznie i z zadowoleniem:
— Tej nocy, po północy jadą fury prosto do Jass. Cała karawana! Przewodzi im Mosz Nikifor. Wiecie kto to? Główny furman na całą Mołdawię, a mój pobratym. Z taką brodą do pasa! Wołoch prawosławny a jeszcze lepszy niż Żyd. No! Sam Abraham! Koło niego kręcą się krewniacy moich krewniaków. A tam w Jassach mieszka Jekele Manger, nasz krajan ze Stopczatowa od Peczeniżyna. Powiadają o nim, że po prostu firma. On wam wyszuka fury i odeszle do samej granicy. To gwarantowane.
Zaszumiało w gospodzie. Choć do wieczora było jeszcze daleko, biegali, przygotowywali się, aż pot z nich się lał. Młodzi wykrzykiwali jakby się upili: „Daj Boże zdrowie panu kapitałowi, że nam daje wracać!“ — „Niech żyje nasz pobratym dyrektor Mandl!“ — „Daj Boże szczęście Ajzykowi i jego rodzinie!“ „Daj Boże zdrowie wszystkim Żydom od początku do końca świata!“
— Niech żyje zdrowo nasz gruby wieczny-Żyd Banya-Kemence! — przekrzyczał innych Mandat.
Cwyłyniuk zatkał uszy, a Witrołom prosił grzecznie:
— Ludzie dobrzy, dziękujcie Bogu, że można wrócić, nie wygadujcie byle czego, nie wyzywajcie, cicho-sza. Bo inaczej — Mołdawia nosem wam wylezie.
Mandat krzyczał wesoło:
— Mołdawia nie taka, przyjęła nas lubo, karmiła-gościła jak rodzona mama, daj Boże zdrowie wszystkim Wołochom!