Księdzu trudno było usiedzieć na miejscu, tym mniej nie wytrzymał długo poza domem. Gwarzył z Andrijkiem do późna w nocy, pocieszał go, ale sam tej nocy spał jeszcze gorzej niż poprzedniej. Gorąco przegrzanej chaty zwarzyło go. Spokój zacisza ciążył mu. Co gorsza jakiś kaszel i duszność obciążyły mu piersi. Męczący sen obudził go przed świtem. Andrijko zatrzymywał uparcie, a ksiądz tłumaczył:
— Dobrze tu u was, bo na końcu świata, ale swoja chata, to swoja skóra. Znacie tę bajkę, jak staremu czortu zachciało się ludzkiej skóry, a potem zadusił się w niej. Tak i to. I sen przyśnił mi się okropny, tylko uciekać. Jakaś nagonka. Jak psy zająca, ścigali mnie wierzyciele zaciekli i rachunki nie zapłacone. Co tu się wymknę, naskoczą na mnie tam i huzia! Nie mogę sobie przypomnieć, abym miał kiedyś jakieś długi, ale to chyba jakieś grzechy? Dusi mnie, potrzeba mi ruchu, wiatru.
Andrijko zaniepokoił się, przysiadł na piecu.
— Sen jasny. To nie grzechy żadne, to czorty na was się uwzięły. Siedźcie w chacie, nie ruszajcie się dzisiaj jeszcze, ojcze duchowny. Pogoda zanadto paradna i pułapka nie na złych zastawiona.
— Ale przecież tutaj nie ma żadnej zasowy śnieżnej — odparł ksiądz.
— Nie ma? Ale Łudowa Baba uwija się, kusi światłem. Miękko, wesoło, a przecie zapadziście. Byle gdzie koń zsunie się na zadzie do berda, na samo dno, co najmniej nogę złamie.
— Wola Boża, Andrijku — rzekł ksiądz.
Jakby obrażony Andrijko żachnął się gwałtownie, propastnyca zatrzęsła nim mocniej. Rozkrzyczał się:
— Taka wola Boża? Tylu zatracić takich młodych? Osierocić tyle dzieci? Nie! To czort! A wy macie przynajmniej ze sobą wodę święconą? Kropidło, oleje, kadzidło i modlitewnik do wyklinania czortów?
Ksiądz przeciął ostro:
— Cóż bym ja za ksiądz był, gdybym bez ustanku trząsł się przed czortami. Nie życie najważniejsze, tylko jakie życie.
Andrijko nasurowił się, przybił twardo:
— Nie jedźcie dziś. Nie pojedziecie!
Ksiądz także odparł twardo:
— Piechotą pójdę, do wieczora gdzieś zajdę. Bóg czuwa. — Wstał i postanowił — Pomódlmy się, Andrijku, psalmista Hospodni tak śpiewa: „Czym jest człowiek, że tak troskasz się
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/598
Ta strona została skorygowana.