Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/603

Ta strona została skorygowana.

— Zakazuję wam, dziewczęta, tej ohydy!
Na to ta z łopatą, oglądając się z przerażeniem, podbiegła sporo naprzód. Odgartując śnieg z hałasem, podszczekiwała pod nosem, a druga w odpowiedzi pomrukiwała zaledwie.
Ksiądz położył uszy po sobie. Zdawało mu się, że znał swych parafian. Przecież od lat zapisywał tajne przemówki, przeznaczone dla szeptania, dla mroku i dla nocy. Ale takiego przedstawienia dotąd jeszcze nie oglądał. Widocznie tak gorliwie szczekały z nakazu ojca, wszystko po to, aby chronić księdza do upadłego. Tam, gdzie wody z dwu rozległych pasem, Kostryczy i Czarnohory, zbliżają się do siebie w pianach, szumach i grzmotach, w bełkotach smoków, dławiących się furią, jak gdyby na to, aby rozsadzić drogę i porwać się na świat, dziewczyny opętały się strachem czy opętańczą odwagą. Jakby wstał z grobu pogrzebany już, lecz zachowany dla ciężkich godzin, stary szał obrony żywiołu człowieczego przeciw wrogim mu żywiołom. Nie darmo Andrijko nakazując dzieciom w szczerej wdzięczności wobec księdza, opętał córki do gorliwości nad siły. „Nie dopuścić ich, pętlami spętać, przegnać.“ Dopiero gdy wody burzliwego potoku Ruskiego zlały się z Bystrecem, a utorowana sanną droga, otwarta i płaska wyprostowała się i jasno wiodła przed siebie, dziewczęta ochłonęły, jakby groza minęła. Połączony Bystrec ucieka tam wartko od drogi, gra głęboko lecz równo bez grzmotów i bez piany, bez gróźb. Ksiądz odetchnął nareszcie od niechlujstw. Dziewczyny pożegnały się, rumieniąc się wstydliwie i poskoczyły jakby na skrzydłach w górę z powrotem. Lubko odprowadził księdza w dwa konie do cerkiewki.