Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

— To dobrze, synku. — Foka ożywił się: — Czemuż dobrze?
— Że cię widzę jeszcze zdrowo — odparł Maksym.
Maksym usiadł, a Foka stał. Milczeli bez przerwy.
— No, trzeba już iść — orzekł Foka.
— Czekaj jeszcze, spieszno ci? — pytał Maksym.
— Macie mi coś powiedzieć? — pytał Foka.
— Nie, ja tylko tak, siadaj. — Foka czekał, Maksym milczał nadal. I Foka wreszcie wypalił.
— Butyn chcę urządzić na Riabyńcu, pozwalacie? — Maksym nie ruszał się i nie odpowiadał, a Foka tłumaczył.
— Pieniędzy nie mam, ale nie zaprzedam się, tylko z gazdami zrobię spółkę. Drzewo sprzedamy, a ziemia nasza po dawnemu. Teraz w świecie potrzebują drzewa, płacą dobrze. Potem już inni zrobią tak jak my.
Maksym jęknął cicho.
— Dla pieniędzy las wyniszczać?
— Las odrośnie — odparł Foka twardo. Znów zamilkli. Foka stał, ucałował ojca w rękę: No to już idę, pozwalacie?
Maksym mamrotał.
— Rób jak najlepiej, ale aby prawdy starej nie zaprzepaścić.
— Jakiej prawdy, strach wam, że łajdakiem się stanę za pieniądze?
Maksym biedził się.
— Nie, ale pieniądz — najmici z tego, przebrańcy. Butyn chudobę wypłoszy. Swobodę zatracić nietrudno —
— Swoboda kosztuje — przybił Foka.
Maksym wyrwał się pochopnie.
— A czyż może nie warto?
— Warto. Ale czym zapłacić?
Maksym poderwał się na ławie, oczy mu błyszczały, czapa popiołu podniosła się.
— Sto krów warto dać zaraz, tak jak Wasyluk niegdyś cesarzowi gołąbki diamentowe. Ja zaraz na to.
Foka przerwał, mówił pewnie.
— Ależ nie krowami płacić będziemy ani gołąbkami, tylko dziećmi i wnukami. Ich nędzą. — Foka usiadł.
Oczy Maksyma przygasły, pochylił głowę, jakby przed uderzeniem.
— Dziećmi płacić, ich nędzą? Komuż?
— Doli. Popatrzcie co się zbliża, nowe czasy, nowy świat.