Powiadają tak: przyjaźni nie tak dużo, a przecie nie tak mało, inaczej świat już by się dawno rozleciał. Na tym miejscu, gdzie urodziła się przyjaźń dziarska, wyrasta świat. Przyjaźń między takimi, na których ciąży dużo pracy, a przecie nie zwalają jej na kark innym, bo dzień i noc skądś z daleka patrzą na nich takie oczy, które przenikają każdego i przeglądają go do środka. Tacy przyjaciele śpią spokojnie, wcale nie mają czasu na to, aby po nocach bezsennych gryźć wątrobę, że przyjaciel ma nie dość zrozumienia, że nie dość pomocny, ani na to, aby snuć przeciw niemu niewdzięczne podejrzenia, niedobre myśli. Lecz mają dość czasu, aby razem radować się, świętować społem, na to, by nie stępić się jak woły jałowe pod jarzmem. Na takiej przyjaźni stanął butyn Fokowy.
Foce już nie od dziś mąciło się w głowie. Widział kilku z tych panów, oczekiwał po cichu, że dotrze do samego gazdy. A tu każdy nowy — znów dyrektor i każdy mówi, że to i tamto nie od niego zależy, tylko od dyrekcji. Dyrektor nad dyrektorem, a końca nie widać, dyrektorów jak psów na wielkiej stai, biegają naokoło, a dodatkowo w każdej zagrodzie nowy pies, tak jak dawniej u Tanaseńka Urszegi, a teraz u jego syna. A może coś kręcą? Ale nie, bo naprawdę przecież ten jakiś większy dyrektor, co do Czerniowiec przyjechał, zgodził się na to, czego poprzedni nie mogli rozstrzygnąć. A teraz nowi dyrektorzy, czy może jeszcze więksi? Boże mój! Poza dyrektorami dyrektorzy, nad dyrektorami dyrekcja, nad dyrekcją znów dyrektor, a nad tamtym jeszcze jakaś większa dyrekcja.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/617
Ta strona została skorygowana.