Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

nego, z niedogaszonej zapałki, zewsząd gdzie nie dociera oślepiające światło. Nie pokazujcie nosa w puszczach, nie idźcie tam ani krokiem, dopóki tory, kolejki i asekuracje was nie zabezpieczą! Bo to, że Bóg nalatuje z ciemności, nie przeciw lękowi przemawia, lecz za lękiem. Lękajmy się nadal, ale tylko kto chce, pchajmy głowę w lęk, jak w owe czasy, kiedy pchaliśmy się nad przepaście w wicher, co nas przewracał, w noc pod kule, przez granice państw, pod zasieki, my sami bez broni, bez granatów, z patykiem suchym i z głową suchą, to może wyćwiczymy się w śmiałości.
Nie myślmy wszakże, że stary Sawicki od razu przylgnął do ziemi. Przeciwnie, może za to głównie go podziwiano, że w jarze nad Waratynem lepiej niż gdziekolwiek upierał się, że wcale nie jest rozbitkiem, tylko milczącym żołnierzem Sławy, „panem“ choć bez fortuny, wcale nie byle zawołoką, lecz niezbędnym kowalem i użytecznym strażnikiem jaru. Jak ślimaczą skorupą otoczył siebie swoim dawnym światłem. A do tego miał nad Waratynem swobody aż za wiele. Wątpić o Bogu wcale nie miał okazji, ani dowiadywać się o nim co kilka dni, jak pasterz otoczony groźbami. Co prawda, świat górski ukrył go od zalewu, ale Sawicki nie włączył się do społeczności pasterskiej. Za to lepiej niż gdzie indziej mógł powtórzyć doświadczenie Hioba, Hioba-człowieka i Hioba-narodu. Dalsze przystosowanie pozostawił synowi.
O Sawickich wiedzieli nieco więcej ci z braci szlachty, bogatsi czy biedni, którzy mieli uszy dla tego, w każdym razie nie chłopi i nie ludzie schłopiali, tym mniej nie pasterze i nie gazdowie górscy. Podobno miał kiedyś jakąś fortunę w zaborze rosyjskim, podobno utracił ją nie wiadomo jak. To pewne, że był w powstaniach i że koniec końców przybłąkał się na Pokucie i że tam przyżenił się w zaścianku Berezowie Dolnym. W owych czasach we wszystkich czterech Berezowach u podnóża Rokiety — i to na obie strony Rokiety aż po potok Prutec — co datowały się według dokumentów miejscowych, z nadania króla Władysława Jagiełły, zatwierdzone kilkakrotnie w ciągu wieków, sporo jeszcze było pretensji, także strojów osobliwych, dworków swego rodzaju, wreszcie resztki przywilejów szlacheckich, nieco żałosnych, takich jak ten, że szlachcice stali w pierwszych rzędach w kościele czy w cerkwi, ba, że nawet co starsi po dawnemu zasiadali w ławce kolatorskiej. Ale w Berezowach, skutkiem rozdrobnienia gruntu i braku klamki pańskiej, herbowna i harda szlachta z wojowników spa-