Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

dała nie tylko do poziomu, nawet poniżej poziomu życia podgórskiego, wcale niezamożnego chłopstwa. Już bowiem od połowy XIX wieku, rząd austriacki wcale umiejętnie forytował chłopów niedawno zwolnionych z pańszczyzny na podgórskich dobrach dawnych królewszczyzn przejętych przez Kamerę cesarską, nadzielając tak zwanych ludzi „kameralnych“ ziemią wcale dostatnio. W ten sposób rząd pomijał i zarazem degradował, jak się zdaje celowo, szlachtę zagrodową, resztki dawnej Rzeczypospolitej, te rezerwy wojaków, co od dawna rozsiadły się obficie na całym Podgórzu. Szlachcice berezowscy wobec zbiednienia i kurczenia się posiadłości, żenili się z konieczności na przekór dawnym zwyczajom z córkami zbogaconych „kameralnych“. Czasem szukali szczęścia w miastach w rzemiośle. To znów w powrocie na wieś, ale wcale nie do siebie na Berezowo, tylko tam skąd nęciła jakaś nadzieja zarobku. Nieraz krzątali się pilnie w dziedzinach nowych, zakładali warsztaty większe lub mniejsze, czasem nawet fabryki, to znów jakby w zaułki bez wyjścia zapychali się w zawody tak niepopłatne jak garncarstwo artystyczne, z którego ani wyżyć nie można było, ani wyrwać się.
Także Sawicki próbował niejednego. Ożenił się w Berezowie z panną Milewską, ale w Berezowie było coraz ciaśniej, przeto powędrował do miasta, potem od miasteczka do miasteczka, coraz głębiej w góry, a zatem do Jabłonowa, do Pistynia, do Kosowa i w końcu stamtąd aż za Bukowiec, gdzie jeszcze nie było kowala. Sama pilność niewiele tam pomagała. Było za to dużo, jak najwięcej swobody, nadmiar czasu do rozmyślań, jak to w górach.
Poważanie, rzec można prawie cześć dla kowala wzmagała się, wyraźnie wbrew temu, co można by przypuszczać. Oto nie był panem, jego życie codzienne było łatwo podpatrzeć, jego domek był dostępny, nawet przejrzysty. Niejeden przejezdny widział na własne oczy i słyszał jak Sawicki czytał na głos z bardzo grubej książki. Ilekroć go pytano o to co się dzieje w świecie, o wojny, o cesarzy, o konstytucję, Sawicki nie opowiadał, bądź nie odpowiadał wcale. Natomiast równie chętnie jak wiedzę o żelazie, rozpowszechniał to, o czym piszą książki, te najgrubsze.
Do kościoła łacińskiego w Kosowie było daleko. Droga nader uciążliwa, nawet do cerkwi jasienowskiej nie było blisko. Sawicki spędzał święta i niedziele w domu. Ubierał się w długą szarą świtkę, szamerowaną z węgierska i czytał bardzo do-