nośnie. Głównymi słuchaczami byli żona i Piotruś, nieraz wszakże jakiś przejezdny podróżnik, chociaż w święta i w niedziele mało kto wówczas jeździł. Nieodstępnie towarzyszył słuchaczom stary, chudy, prawie wyłysiały pies, przezwany Cholernik.
Kowal czytywał przeważnie Biblię, a ze szczególnym zamiłowaniem księgę Hioba, którą żona, a za nią Piotruś nazywali „Dzieje świętego Hioba“. Piotruś nieraz później wspominał, że ojciec czytał głosem mocnym i pięknym. On sam tak by nie potrafił. Ilekroć czytał o Hiobie, przypominał i powtarzał, jakim to gospodarzem wielkim był święty Hiob: „Hiob stracił wszystko, i dzieci też, i dobrą sławę nawet, uważacie? Bo świat jest taki. A przecież nie zaniedbał niczego do końca. Cóż za kłopot — uważacie? Z tą jedną jedyną naszą miłą krówką. Takich miał Hiob tysiące, miał służbę, o służbę też się musiał kłopotać, dzień i noc się kłopotał. A tu uważacie? Buch piorun z jasnego nieba — wszystko stracone. Lamentował, jeszcze jak, chciałbym widzieć takiego, co by nie lamentował. Za to przyjaciele wrzepili mu nauczkę, a najbardziej przyjaciel srogi Eleazar.“ Kowal czytał: „Słuchajcie mych słów mężowie mądrzy, otwórzcie uszy, abyście mieli poznanie, bo ucho smakuje słowa, jak usta potrawy. Bo oto powiedział ten Hiob tak: jam jest sprawiedliwy, a Bóg wywrócił sąd nade mną. Czy też mam kłamliwie sam siebie osądzać, gdy strzała bolesna bije we mnie bezgrzesznego? Gdzież jest taki mąż jak Hiob, który do dna wypija pogardę ludzi niby wodę? Gdzież jest taki, który pośród tysiąca nieprawych idzie i przechadza się razem z mężami bezbożnymi?“
Kowal chrząkał znacząco, kowalowa wzdychała, zaraz potem wzdychał Piotruś i sam słyszał wyraźnie, że Cholernik także wzdychał. Kowal Sawicki podniósł głos, jego bas słychać było z dala na drodze i w skałach. Mówił powoli:
— No i przyjaciel Eleazar nie tak bardzo się rozczulił, takie jego kazanie.
Kowal czytał: „Daleki Bóg od nieprawości i aby popełniał dzieła niesprawiedliwe. Sprawia, że każdy znajdzie swoje szlaki. Zaiste, nie uczyni Pan spraw złośliwych. Wszechmocny nie wywróci sądu niczyjego. Potrzaska możnych bez liku, a na ich miejsce postawi innych, bo sprawili, że doszły doń jęki biedaków i że usłyszał lamenty obciążonych.“ Kowalowa znów wzdychała, Piotruś słuchał, czy potok Waratyn także wzdychał. Coś tam takiego było, że nawet wiatr wśród jarów wzdychał.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/75
Ta strona została skorygowana.