cichnie, a jeśli coś mądrego, to i tak pozostanie mądre. Pani Sawicka dała raz i drugi na mszę, przekazała nawet raz prośbę o mszę do kościoła łacińskiego w Pistyniu, aż za Kosowem. Po jakich ośmiu miesiącach, przy końcu lata nocą wrócił kowal jakimiś ścieżkami i skrótami przez Bukowiec. Broda skróciła się przeraźliwie jakby była wyskubana. Może odrastała nierówno po ogoleniu? — Znów kuźnia była czynna. Piotruś słyszał to i owo, co rodzice mówili między sobą, ale nie śmiał dopytywać, bo ojciec jeszcze mniej mówił, nie śmiał się wcale, zresztą polegiwał często na łóżku, choć nie skarżył się na nic.
W owym czasie młody dziedzic z Krzyworówni, który po upadku niedawnego powstania coraz częściej tam przyjeżdżał, odwiedził kilka razy Sawickiego. Usiłował go nawet rozgadać co do sprawy, o której więcej szeptano niż mówiono. Zapytał go raz prosto z mostu.
— Panie majstrze, czy pan czasem myśli o tym — co to Polska? Co z nią będzie?
Sawicki przyglądał się badawczo młodemu panu, poprawił brodę, wskazał palcem na pierś, zacytował surowo:
— Iam illis temporibus fortius boni pro libertate loquebantur guam pugnabant.[1]
Dziedzic więcej nie pytał.
W czasie nieobecności kowala, syn podrósł nagle. Przyglądali się sobie nawzajem. Piotruś przypatrywał się ojcu baczniej, chodził za nim, jak gdyby czuwał niepostrzeżenie. Także ojciec przypatrywał się na nowo synowi, który z wyrostka zmienił się w młodzieńca. Przy odpoczynku rzekł mu raz od kowadła w kierunku miecha:
— Ty mi teraz przypominasz jednego.
— Z rodziny? — pytał Piotruś nieśmiało, jak zwykle.
— Nie, nie z rodziny.
Piotruś nie dopytywał, a ojciec przyglądał mu się i mówił dalej.
— Takiego co nie żył długo, a najlepszy — Ci co zginęli, najszczęśliwsi. Pociśnij ostro, gorąco.
Kładł sztabę na węgle, spoglądał na syna jakby spode łba. — Tyś nie kowal —
Syn popatrzył z lękiem, jakby to był wyrzut, a tymczasem
- ↑ Już w owych czasach dobrzy dzielniej przemawiali w obronie wolności, niż za nią walczyli.