Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

kowal zaniósł żelazo na kowadło i dzwonił. Wyjaśniał od kowadła:
— Jak majster, to ma być dobry, to honor, ale sławę zaprzedać? — nie — to najgorsze.
— A jak? — zapytał cicho Piotruś.
— Sława — odparł ojciec.
Piotruś odważył się na pytanie najśmielsze:
— A teraz co?
— Co teraz, gdzie?
— Z tego co było tam, teraz? To sława?
Kowal nasurowił się:
— Przypomnij sobie Neposa o Focionie: Hujus rei militaris memoria est nulla, fama tamen autem magna.[1]
Kowal zmęczył się, odpoczywał, mówił nieco niezrozumiale:
— Wiesz, to jest tak: ci co nie żyją za śladem synów lecą, wieją jak orlica węszy z daleka te swoje małe, gdy już wylecą, po skałach, po jamach.
— Czemu?
— Doglądają, czuwają, gdzie spojrzysz ty nie widzisz, a oni koło ciebie. Ha, aby tylko wiedzieli gdzie jesteś —
— Nie wiedzą?
— Szukają szlakiem znanym, a gdzieś w obczyźnie — ślad — —
— Przepada czy co?
— No nic, pociśnij miech ostro, ostrzej —
Znów rozżarzał sztabę, potem dzwonił nieco raźniej, a Piotruś pytał nieco śmielej:
— To co? Nie ruszać się z miejsca?
Kowal dzwonił dalej, kazał czekać na odpowiedź, potem wystękał znów jakoś niewyraźnie:
— Według doli, według sławy. Cóż z tego, gdy na tym samym miejscu, a znajdą cię gnuśnym, zmartwionym jakimś. — Ojciec wrócił z żelazem ku miechowi. — No pociśnij. — Kowal znów wrócił do kowadła, znów dzwonił, kończył tak:
— Kto wie, może tak lepiej, przed siebie, przed siebie — włożył rozżarzone żelazo do wody. Żelazo syczało, a kowal mówił nieco głośniej: — Sława! niech cię szukają, przynajmniej mają co znaleźć.

Piotruś niepotrzebnie pocisnął miech, węgle rozgorzały gwałtownie, a ojciec zatrzymał go ruchem ręki. Spoglądał karcąco:

  1. Tej walki pamięć żadna, sława jednak wielka.