Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

mniejsza niesprawiedliwość nigdy nie najdzie na sprawiedliwego. Zapamiętajcie to sobie, ludzie, to nam zostawił pan kowal. Bogaty nie był, ale spadek po nim wielki. Bo czyż wy myślicie sobie, że świat bez końca będzie się kręcić, gdy nie stanie sprawiedliwych?! Nie! Koło bez smaru trzaśnie, pana Sawickiego nie stało i koniec świata bliski, tuż, tuż. Kajcie się, żałujcie za grzechy, bo nie znacie dnia ni godziny. A tymczasem, jeszcze przed końcem, co ranka, co wieczora, gdy myśl grzeszna, gdy język grzeszny, gdy ręka rozmachnie się do grzechu, pomódlcie się za pana kowala i wspominajcie go: sumienie i ręka. Daj mu Boże carstwo niebiesne i niech się z nami podzieli.“
Pokazało się wtedy ilu przyjaciół miał pan kowal Sawicki i jakich. Stara pani dziedziczka ze Stanisławowa niedostępna i surowa przysłała umyślnym posłańcem wieniec posrebrzany. Gazdowie z wielu wsi odległych przyszli tłumnie. Tyle świec było, że dymy wlokły się smugami za pogrzebem, a tłok taki, że niejeden drugiemu w tłoku kudły podpalił. Baby zawodziły chórem przepisowo i rozdzierająco, raz na nutę Doboszową, a drugi raz na jakąś starowieczną, chociaż wcale nie smutną, ale wzruszała ludzi. Naniesiono Sawickim darów co niemiara. Potem zapomniano powoli, bo choć Piotruś objął kuźnię, nie uznano go za prawdziwego kowala, tym bardziej że był milkliwy, któż mógł wiedzieć, niemrawy czy może wiejskim ludziom niechętny, a może po prostu dumny, jak to panicz kowalski. Z tego wszystkiego było coraz ciaśniej, oprócz mleka, ziemniaki z kamiennego gruntu nad Waratynem, ziemniaków sporo, a chleba żytniego — skąd? Czyżby Bóg opuścił? Nie, bo oto otworzyły się butyny u starego pana dziedzica. Piotruś najął się do roboty leśnej, a od Italianów nauczył się budowania ryz, zaś od kiermanyczów z Ruspolany, z węgierskiego boku, spławów wodnych, rzemiosła, które na zawsze umiłował.
Zanim objął służbę w butynie, kowalowa z domu Milewska, rodem z Berezowa, upomniała pieszczonego jedynaka.
— Będziesz koło wielkich majątków, syneczku, sam bez dyrektora. Gdyby złakomiła się na cudze twoja ręka — do ognia z nią! Przeciw grzechowi — tak! Tyś szlacheckie dziecko.
Z matką mówił zawsze i nadal po polsku, ale od kiedy zgłosił się do butynu, zjawiła się jakby spod ziemi wylazła, wielka trudność, wielka przykrość z rozwartą ziejącą paszczęką. Jak się ubrać? Staroświecka świtka ojca przeświecała od sta-