chwilę uwagę towarzyszy od wyprawy. Uparł się aby dociec gdzie zapadła wydra. Walił długą żerdzią po wszystkich basenach potoku. Nadaremnie, tylko wodę zmącił. Zemścił się zatem na wydrze nastroszywszy palcami swe wąsy na jej podobieństwo, szczerząc zęby do towarzyszy, naśladując jej złośliwie okrutny uśmiech. Budził tym wesołość.
Lecz Foka naglił, naglił. Przygotowali się gorączkowo do wejścia. Dla pokonania znanych trudności, oprócz siekier przynieśli wszystkie nowe a tak rzadkie wówczas w górach, i drogie narzędzia: sapiny czyli czekany butynowe, raki to jest żelazne zębate podeszwy dla przywiązywania do obuwia i kliny żelazne. Wyciągali je pospiesznie z besahów, na miejscu sporządzili łuczywa i hużwy niby powrozy grube skręcone z młodej lepkiej kory smerekowej. Sawicki obeznany z przygodami wód, przyniósł ze sobą węgle gaszone, a tuż przed wejściem do pieczary wypełnił obszerne besahy wcale ciężkim ładunkiem smolnych polanek dla rozniecenia watry w razie potrzeby.
Przepływając sadzawki we wnętrzu pieczary Mokryna i wspinając się po skałach doszli bez trudu do czwartego wodospadu. „To będzie odtąd Fokowy wodospad“ zawołał Sawicki. Wyrąbali sapinami stopnie w stromej skale przy wodospadzie, założyli kliny, nawinęli na nie hużwy. Gdy dotarli do piątej pieczary zapalili jeszcze dwie pochodnie oprócz tej, którą niósł z przodu Foka. Pieczara miała dwa duże ciemne wgłębienia. Stamtąd niespodziany furkot ich powitał. Uskrzydlone błonami postacie, roje potworków, jak gdyby dzieci ślepych a zmarniałych, czy raczej bezbożnie spędzonych płodów ludzkich, krążyły wokół nich cicho a pewnie. To była stolica niesamowitych łełyków czyli nietoperzy.
Tego nikt się nie spodziewał. Bać się nie bali, ale im było niemiło.
— Jakżeż one widzą? — pytał cicho Sawicki.
— A cóż żrą? — krzyczał Siopeniuk. Po czym zamknąwszy oczy Siopeniuk pracowicie wykrzywiał twarz w bolesne zmarszczki, a przybliżając dłonie do ramion naśladował drganie błon nietoperzy. Śmiali się głośno jak zazwyczaj z błazeństw Siopeniuka lecz Foka naglił by płynąć dalej. Obszerne jeziorko piątej pieczary było dłuższe i głębsze od poprzednich. Nie można go było zgruntować. Wydawało się też, że pieczara była ciemniejsza od poprzedniej. Gdy płynęli z łuczywem przeciw prądowi, z głębi pieczary wciąż zrywały się roje furkocących łełyków. Zatrzymali się dopiero przed nowym
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/90
Ta strona została skorygowana.