Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

— Pępek — szeptał Foka.
— Cerkwie podskalne — westchnął Sawicki i dodał — gdybyż ksiądz Buraczyński mógł je poświęcić.
— Ach, bracie, nawet o strachu człowiek zapomniał — wyznał Siopeniuk.
Zastanawiali się jeszcze: a może tamtędy przez przepaść jest dostęp — któż wie dokąd? O tym by zejść w dół i marzyć nie mogli, oślepiały ich tylko blaski. I tyle. Blasku dna nie ujrzeli, kapliwiec chlapał tak cicho, cichutko, nawet nie słyszeli dna.
To jedno poznali, że zastawa wodna na Popadyńcu będzie to bogaczka niewyczerpana. W razie długotrwałej posuchy wystarczy nadrąbać jaki próg skalny w którejś z pieczar, by zapewnić obfity dopływ wody. Patrzyli jeden na drugiego, śmiali się, rozumieli się. Bogactwo lasu, bogactwo wody i śmiałość. Po cóż im pieniądze?
Skostnieli z zimna. W milczeniu żegnali się z przeczystym a żywym okiem morskim i z rodziną wodospadów. Foka krzyczał:
— Nazwiemy to miejsce: „Rodzina Sawickich“.
— A ten kapliwiec to mój, to będzie Siopeniuk — prosił Petrycio.
Ześlizgiwali się w dół błyskawicznie, płynęli pospiesznie, zapakowali na dole narzędzia do besahów, przed nocą byli na połoninie, na brzegu lasu. Nocowali tam, na stoku Mokryna w zacisznym zagłębiu. Noc była jasna bez chmur. Ze skał Perkałabu błyskało przez całą noc. Wędrowcy pokazywali sobie z szałasu bezgłośne znaki świetlne, to długie, to króciutkie, to w dłuższych przerwach, to spieszące jeden za drugim. Przeważnie różowe i czerwone, rzadziej zielone. Te były zygzakowate, przeskakiwały błyskawicami przez całe gniazdo Perkałabu. Niektóre znaki powtarzały się dokładnie po kilka razy, czasem zjawiały się jakieś nowe.
Posilili się i ogrzali się dostatecznie, przykryli watrę płachtami kory, oglądali znaki, mówili skąpo, szeptem.
— Cesarz sępoludów — — szeptał Sawicki.
— Co oni tam robią? Po co? Co to wszystko znaczy? — podniósł głos Siopeniuk.
Foka oglądał znaki, obliczał coś na palcach, szeptał.
— Ostrzegają. Kto wie — —
— Któż to może wiedzieć? — podchwycił jeszcze Siopeniuk.