Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/97

Ta strona została skorygowana.



I. RĘBACZE
1

Jednak zaczęli bez zwłoki. Co prędzej we trzech zbudowali obszerną kolibę leśną przy ujściu Riabyńca. Przywieźli na koniach narzędzia, stare żelaziwo, ile tego było w Jasienowie u Szumejów i u Sawickich. Za ostatnie guldeny z komory ojca zakupił Foka dwie nowe dornienki-siekiery, dwie sapiny (nowy a lekki rodzaj kilofa) i jedną-jedniutką nowomodną piłę. I tyle. Przybudowali niewielką kuźnię, odłożyli urządzenie jej do zimy, kiedy na karczuhach można zwieźć płajem cięższe żelaziwo. Na sam początek zaprosili dziewięciu najsłynniejszych młodych rębaczy, trzy razy po trzech, nie mniej i nie więcej. Samych bystreckich. Takich, którym nie nowina smokowy las nad przepaściami i na dnie przepaści, latem czy zimą, we mgłach czy podczas burzy. Przyprowadził ich nie kto inny, jak Andrijko Płytka, Śmierć leśna.
A Szumejowe lasy wokół Riabyńca i nad Popadyńcem, mimo że na falistych stokach, jeśli nie tęższe, na pewno nie były pośledniejsze od pańskiej puszczy nad Ruskim. Zdrowsze nawet, najzdrowsze, bo nie ku południowi skłonione ich stoki, lecz ku północy, ku wschodowi. Twardodrzewy, zakorzenione w ukrytych głazach, przeto głaźne, same gęstolatki, wyparły obficie żywicę na powierzchnię. Żywiczne a przecie zamszone, przeto wiecznie rosiste. Po ścięciu drzewo kładło się do własnej kolebki starych mchów, tonąc w nich prawie. Nie schło rychło, nie pękało, a otoczone stężałym lepem, nie gniło wcale. Okorowane lub przecięte kłody i deski, skoro postały na powietrzu, złociły się głęboko. W miarę jak schły, srebrniały, żelazu coraz podobniejsze.
Las własnym wiekiem uprzątnięty, zatem bez gąszczy, zasłonięty od wiatrów zachodnich, więc bez wiatrołomów. Myślałbyś, że park przed wiekami opuszczony i zapomniany. Wyniańczył, wypełnił i obetkał mchem każdy jar i jamę, owinął