ność człowieka. Nikt się dotąd nie pokusił o butyn na Riabyńcu, a najdzielniejsi wiedzieli od razu, na jaki trud się ważą.
I przyszli tacy, było ich dziewięciu. Rębacze niosący zagładę lasom, wykrzykiwali pozdrowienia pokojowe:
Myròm! Myròm!
— Gośćcie u nas zdrowo! — witał Foka, lubując się ich obecnością.
Siopeniuk pośpiesznie rozmieszczał gości w kolibie, ich besahy, ich narzędzia. Potem ugaszczał przy watrze, stawiając przed każdym baryłeczkę huślanki, dobywając wielkim pałanyczem z saganów kopiaste dymiące mamałygi na jaworowe płyty. Zapraszał do otwartych berbenic z bryndzą. Goście pałaszowali, to drewnianymi łyżkami, to rękami, co chwila sorbając huślankę głośno, jak to rębacze. Odbyli daleką drogę, podkarmiali się na zapas, bo nazajutrz mieli pościć aż do południa.
Chociaż niby to nowe czasy nastały, a chyba dawność niedużo widziała mężów tęższych. Oprócz Andrijka Płytki i nieco młodszego odeń Kuźmy Biłohołowego — zwanego Kuzimbir, a także Witrołom — żaden z przybyszów nie przekroczył jeszcze trzydziestki, a niejeden niedużo wyskoczył ponad dwudziestkę. A już, ten i ów, rozrósł się jakby miała pęknąć konopiana koszula, a tylko wysoki pas skórzany skiełznał rozprężające się ciało. Od dawna rody ich zaprawiały się w różnej wojaczce i zwadzie. Głównie w zmaganiach z lasem, z wszelaką dziką zwierzyną, z zamieciami, z chmurami, rzadziej z ludźmi.
Foka i Sawicki usiedli po obu stronach przy watrze, a goście półkolem ku kolibie. Petrycio krążył między watrą a gośćmi, to pilnując watry, to ugaszczając. Tuż obok Foki usiadł zadumany, milczący jak zawsze Andrijko Płytka, za nim sami co tężsi i głośniejsi: Kuzimbir czyli Witrołom, pierwszy z tego rodu osadnik na Bystrecu. Obok Petro Czornysz, syn Nykoły, jasnowłosy, białoskóry, po stryjecznym dziadu nazwany Mandat. Dalej najpotężniejszy ze wszystkich Kostio Matarha, syn Fedora, niedawno wysłużony żołnierz i ostrzyżony po żołniersku, z kłująco zadartym wąsem. Przy Sawickim od prawa na lewo usiedli, jakby się dobrali, sami milczkowie. Najwyższy z nich, nadmiernie wysoki i giętki, z nieporuszenie złośliwym uśmiechem, myśliwy Iwanysko Cwyriuk, od cichych ruchów nazwany Łełyk (czyli nietoperz). Jego nieodstępny towarzysz
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/99
Ta strona została skorygowana.