obcego, w miarę zrozumiałego, a zachowującego uroczystą patynę. W najbardziej odległe i oporne okolice docierali tacy wysłańcy, nieraz ożywiani skrytym sekciarstwem, zbrojni w nie kończące się natchnienie i poezję apokryfów, a zawsze niosąc posłannictwo tolerancji prawie bezgranicznej, wraz z wiernością dziecięcą. Toteż w naszych górach ta przybudówka usiłowała przygarnąć jeszcze jedną przybudówkę, biorąc pod skrzydła resztki chrześcijaństwa ludowego czy apokryficznego, oraz wszystkie żywe prądy wciąż wstające od ziemi i z szeptów przyrody. Tą drogą duchowni trzeciej klasy: kolędnicy, bracia cerkiewni, przygodni zaśpiewacze, a nade wszystko przewodnicy kolędy nazwani berezami, stali się przedłużeniem ramienia Kościoła. Zagarnięcie ich było tym bardziej potrzebne, że podoficerowie cerkwi — nazwani przez nas duchownymi drugiej klasy — rekrutujący się z całej ziemi halickiej, jako „zajdy“ czyli przybłędy, nie mieli rodowodów górskich. Przez to wszystko wszakże Kościół powoli rozpraszał cienie, rozrywał zasklepienia, a sam nabierał sił od zdrzemanej w górach prawdy starowieku.
Nie ma co przeczyć, duchowni drugiego stopnia, wykorzenieni już ze swych dawnych stanów, byli ludźmi z ciągów i przeciągów dziejowych, a zwichrzenie ich rodzimego stylu, wyrażające się nieraz w strojach, raziło i śmieszyło górską społeczność zasklepioną i wyodrębnioną w swej kieszonce leśnej. Mimo że może ta społeczność sama niegdyś powstała z ugrzęzłych wędrowców i zbiegów. W końcu wszelako uznano także te stroje za cechę nowego stanu. I strój nowego stanu i sam stan czerpał ze wszystkiego i chronił przed wszystkim. Duchowni drugiego stopnia różnili się od innych stanów, a każdy różnił się od drugiego, jak ptaki z rodzaju bojowników (batalionów), gnieżdżące się w stawach przydniestrowych, różnią się między sobą. „Podorożni lude“ i ich potomkowie nie byli ani z bajki, ani ze wsi, ani z bruków miejskich. A przecie nietrudno było ich poznać. Ich ród? Nie. Ich kierunek. Tak jak ciąg ptaków wędrownych i tych owadów, które zdążają ku temu, co ciągnie je z daleka. Ich szlak był ich powołaniem. Byli ze szlaku dniestrowego czarnomorskiego. Posłańcy apostoła Andrzeja szukali przez puszcze karpackiej drogi do Rzymu, aby mu coś przynieść, na to aby coś ziścił. Inne rzeki jak Dunaj, choćby przez liczne dopływy stanowią przeszkody. Dniestr jest korytarzem czarnomorskim, bezpośrednim, płaikiem krętym, tajnym, niemal podziemnym.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/108
Ta strona została skorygowana.