Toteż w naszych oczach nie nalepki, napisy, nazwiska i daty dają wieść o Unii — te przemalować nietrudno — tylko drobiny życia ludzkiego, rozsypane iskry, obudzone jej prądem.
Za szkłem werandy Fokowej poruszały się, jak w bazarze jarmarcznym, ni to lalki krakowskie jarmarczne, ni to tureckie pajace, ni to niesamowite hamany z żydowskiego święta Purim. Postacie wielobarwne lecz w tym miejscu pełne godności. Jeśli w starej grażdzie, w gronie doborowych gości, pomieszano nieoczekiwanie przeróżne stany i warstwy, to przynajmniej każdy z gości grażdy należał całkowicie i wyłącznie do swego stanu. Na werandzie niejeden z gości, o ile sądzić po stroju, należał do dwóch albo do trzech stanów. A o ile by odgadnąć powołanie bijące z niejednego oblicza — do czegoś więcej jeszcze.
Import wiedeńskiej mody, leciutki kokieteryjnie kratkowany surdut woźnicy lwowskiego, nasadził się nieco pretensjonalnie na grube czerwone haczi czyli sukienne spodnie huculskie, wtopione u dołu w buty miejskie. Krótkie ciemnozielone spodnie ze styryjskiego lodenu, jakie nosili leśniczowie, opasane poniżej kolan krzykliwą krajką włóczkową, włożone w niekształtne bryły obuwia, a mianowicie w sukienne zimowe berlacze, ukwiecały się u góry biało-zielonym huculskim kieptarem i narzuconym na to wszystko serdakiem jaskrawo czerwonym. I dalej, tuż obok zapinana na duże metalowe guziki purpurowa obcisła kamizelka z rękawami, tak zwana kachtanka, dziedzictwo po junackich watażkach Wierchowiny, trzymała przyczepione do niej luźno i niepewnie szare pantalony małomieszczańskie, zakończone u dołu ślimakowatymi postołami z Żabiego. To znów szarapatka czyli długa sukmana szlachecka z Berezowa, szamerowana z węgierska, pieczołowicie ogarniała długimi połami jasnoniebieskie spodnie sukienne, noszone przez chłopów z Podgórza, nie spotykane w górach, a wtłoczone nieoczekiwanie w trepki pokojowe zamiast postołów. Także style czupryn kojarzyły się ze strojami niezwyczajnie. Strzyżona fryzura z wylizanym przedziałem, utrwalonym masłem, usadowiła się w gnieździe włochatego kożucha, a długie kudły czy kędziory gazdowskie wylatywały ciężko sponad węgierskiej smukłej świtki. Wszystkie te głowy, nogi, tułowie, poodkręcane z różnych stanów, porozsypywane, a później w pośpiechu poskładane dowolnie czy nawet złośliwie. Ten mieniący się za szkłem gulasz barw, salceson stylów, przekładaniec mód — nie zacierający żadnego składnika, zwia-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/109
Ta strona została skorygowana.