Głos mu zadrżał, przerwał, odwrócił się od księdza.
Ksiądz dodał:
— I dobrą nowinę — Ewangelię (τἡν εὑαγγελίαν).
— Oczywiście — potwierdził dziedzic — to wszystko nieszkodliwe, bo takie jest posłanie waszej Unii greckokatolickiej: przystań dla nieustannych nowin ze wschodu, „ex oriente...“
Ksiądz patrzył nań uważnie, a dziedzic zasmęcił się i mówił:
— Niestety, później Unia zatchnęła się naszą polską krótkowzrocznością bez serca. Może zatem nic dziwnego, że sami unici, uważając ją prawie za Kościół narodowy, zwęzili ją poniekąd. Czyżby zapomnieli o posłannictwie?
Ksiądz zmarszczył się.
— Czyż źle katolicyzujemy i cywilizujemy nasz naród? Jakież inne posłannictwo ma pan na myśli?
— To tylko jedna strona, bo chodzi dosłownie o Unię, a nie o przewagę jednej organizacji nad drugą. Dlatego może nasz kuzyn książę nie stał się dotąd unitą.
Tymczasem Tanasij poważny, nawet ponury, powlókł się powoli ku progowi werandy. Stanął na progu, skłonił się Kropiwnickiemu. Niezwłocznie córka i zięć wygramolili się zza stołu, pocałowali się z ojcem w milczeniu a z namaszczeniem, po czym znów usiedli. Diak Kropiwnicki uśmiechał się do Tanasija przez smętek jak przez mgłę.
Towarzysze Tanasija, stąpając powoli za nim, zatrzymali się przed progiem. A dziedzic mówił półgłosem do księdza:
— Właściwie szkoda, że i nas tu nie posadzili. Tu mi się najlepiej podoba. Ten basen szklanny coś mi przypomina. W pobliżu Neapolu jest mieścina nad samym morzem. Nic tam zresztą nie ma ciekawego, tylko szklanny bazar dla turystów, a raczej dwa bazary w szklannej hali. Na lewo istna fabryka świętych, pomniki dla kaplic i dla grobów. Wybór niezwykły. Od lalek aż do postaci wielkości człowieka, dzieci, aniołki, opiekuńcze duchy, męczennicy w torturach i święci w promieniach. Na prawo specjały regionalne: muszle, tęczowe raki, kraby, ostrygi, rozgwiazdy i jeże morskie. Wszystkie przysmaki z wnętrzności morskich wyciągnięte dla podniebienia i dla brzucha. Cały pawilon szklanny wypełniony barwą morza jak tutaj barwą nieba, a na prawo widać przez szkło ciasną zamkniętą uliczkę w kształcie litery V, opadającą ku morzu. Jest tam jakiś cmentarzyk klasztorny. Trumny stojące w szeregu
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/113
Ta strona została skorygowana.