Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

— Wojowali po durnemu, tak jak teraz jeszcze u nas między sobą, zaraz do bardki. Powiedzcie, Skuluku, czy nie lepiej wypada dla gazdów honorowych, aby ktoś rozsądził jak ojciec? I to u nas, gdzie człowieka łatwiej sprzątnąć niż zająca, a policji nie ma, wszystko, wszyściutko stoi na sumieniu. Sąd jest dla prawa, a bez szkoły nie ma sądu.
Skuluk nie bardzo przekonany ustępował powoli:
— No, niech ci będzie z tym sądem... Taki wypadek jak twój raz na sto lat. Ja i tak do sądu nie pójdę za nic w świecie, to nie dla gazdy. Ale szkoła? Maleństwa straszyć, dzień w dzień do jarzma zaprzęgać, ugniatać dla służby pańskiej —
— To nie trzeba uczyć? Przecież i niedźwiedzica uczy swoje dziatki.
— A toś mi zajechał — wyprostował się Skuluk — mój dziad z pańskiego stanu tu przyszedł, pewnie jakiejś szkoły powąchał, bo musiał, a dopiero tu w Czarnohorze nauczył się czegoś rzetelnie. Od kogo? Od wydry, od słotiennyka, takiej malutkiej ptaszki. U nas profesorów nie brak.
— Skuluku-diedyku, profesory dla Czarnohory dla nas najlepsi, a na Czarnohorze świat się nie kończy. Widzicie, już w Jasienowie jest inaczej.
— Tak, tak, mój mudrahełyku, ale w twoim Kosowie świat się nie zaczyna, tam gdzie nie ma swobody tylko panowie, pańska moda, pańszczyzna może — — No, chodźcie już jeść.
Matij, wydobywając się z półki, dokończył pospiesznie:
— Bajki i strachy, panowie też ludzie, niech sobie żyją, ja im nie przeszkadzam. Na to nie patrzę, cesarz, dziedzic czy leśniczy, tylko jaka głowa — jednym susem skoczył w dołku stołowi.
Kucharka uwijała się, podawała, znów pokrzykiwała na chłopaków i na dziewuchy. Dym z watry uderzał kłębami, ksiądz Buraczyński chrząkał głośno od dymu, czy też, że znów przygotowywał się do przemówienia.
Mykieta Gotycz, biedny chałupnik spod Czarnohory, od dość dawna hatar czyli dozorca haci, od niedawna młynarz w nowym pańskim młynie nad Bystrecem, zgięty w kącie na niziutkim stołku, raczył się garncem piwa. Coraz więcej śmiałości weń wstępowało.
— Pane didycz — ciągnął — wytłumaczcie tym ludziom, gdzie teraz jaka pańszczyzna. Chyba tam w Rosjach, daleko. U nas w górach tyle jej było, co kot nakichał. Na dołach także wypędzona na cztery wiatry, od lat dwudziestu chyba. Mnie