Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

ojciec w lesie spłodził i tam w puszczy osierocił. Dzieci u ojca poumierało sporo, choć to dobrze, a ja i brat zostaliśmy przy życiu — na bidę. Co ja bym robił bez panów? A u nas dawniej rozmaicie na panów wyklinali. Polityka! Uciekali przed łapankami w puszcze, bali się panów. Którzy i jacy panowie, to nikomu nie w głowie, kto w butach — pan, ślad buta zobaczysz — uciekaj.
Raz wiosną, rok nie tyle głodny był co głodnawy. Krówka nasza jeszcze nie cielna, ale Skuluki zawsze dawali nam mleka ile mogli. A z czym to pić? No, i matka pobiegła daleko aż za Rzekę i wysoko pod Kryntę do gazdy Surbana. Prosiła o troszeczkę mąki i soli, potem odrobi. Tak czy siak — bogacz nie dał. „Komora pełna — powiada — niechby tam, ale starowieczny zamek ciężki jak kanona, syn pojechał do Kosowa, kto go otworzy? Mnie się nie chce, za ciężko.“ Matce taki świat latać pod wierch nie ciężko? Wróciła do domu z niczym późnym wieczorem. U naszej krówki dojki suche, jakbyś gałęzie jesienne doił, a do Skuluków skoczyć po mleko za późno. Zwarzyła nam kuleszkę z młodej kory jaworowej. Sama przeklinała na głodno, pocieszała: „Nie bójcie się dziatki, na tamtym świecie bogaczom będą prażyć kaluchy w tym samym ogniu razem z nami. Im — bardziej niż nam. Z nas co za pociecha? Same kości. A z nich sadło kapać będzie czortu prosto w gębę. I z panów tak samo.“ Nam to gadanie zamiast mąki spodobało się trochę, a ojciec na to: „Panowie brzuchaci? puste gadanie, stary pan chudy, młodszy jeszcze chudszy, co czortu z nich? Na tamtym świecie inaczej będą klasować, podług tego kto słuszny, a kto niesłuszny, kto rachmanny, a kto skąpy.“ Nam to nie spodobało się, nawet tej pociechy nie ma. Napchałem się jaworową kuleszką i potem mi się śni, że ja bogacz z brzuchem pękatym, kraśnym, taki brzuchaty aż lubo, we drzwi wejść nie mogę. Przychodzą do mnie ludziska po mąkę, ja ich za kark i za drzwi. I czort też przychodzi. To czort, ale taki na podobieństwo starej ciotki ojcowskiej, co wciąż krzyczała. Krzyczy czort: „Podatki dawaj, otwieraj brzuch, brzuch nie twój, brzuch mój.“ Ja już polityki świadom myślę sobie: do czorta trzeba z polityką. „Panie czort, tłumaczę, tak naraz? bądźcie łaskawi, odrabiać wam będę powoli, a całego życia, mego brzucha mi nie zabierajcie...“ A czort to czort. Widzi mnie na wskroś, rozkrzyczał się jak stara ciotka: „Ty do mnie z polityką? Ja cię zaraz na pasek i na politykę do panów.“ I ciągnie mnie. Nasypało mi strachu, zbu-