Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/124

Ta strona została skorygowana.



XIII. OŚWIATA W DYMIE
1

Skuluk ciągnął powolutku:
— A ty Gotyczu, jakiś mądraśny, kto by pomyślał! Dla innych szkoła, powiadasz, a dla twoich dzieci słoboda, las. Ja cię tam nie namawiam, a zresztą ha, ustawa ustawą, przebędziemy i to. Kogo złapią, będzie w szkole, przetrzyma jakoś, a kto się nie da, ten im przepadł. Tylko to mi powiedz, Matiju, albo wy panie, kto się kiedy czego nauczył ze szkoły, choć jeden? Ja takiego nie widziałem jeszcze, i po cóż to?
Nikt nie odpowiadał, tylko Tanaseńko chrząknął znacząco. Inni czekali, a Tanaseńko wywodził:
— Chcesz wiedzieć, to powiem ci. Nie narzekaj, te patenty czy deputaty wiedzą co robią, pociecha ze szkoły i już. Nie mówię na wiatr, a skąd to wiem? Prawda, i ja człowieka takiego, co by się w szkole czegoś nauczył, nie widziałem jeszcze, za to ptaka uczonego — tak. Nie śmiejcie się, w Kosowie u Duwyda Bernhauta — a to człek bywały, Żyd światowy — jest taki właśnie ptak. Tak na oko ni to gołąb ni jastrząb, zieloniutki jak trawa na Jurija, myślałbyś, że wykraszony na zielono, za to dziób paskudnie zakręcony. Zowie się papuga. Przychodzę ja raz sobie do Duwyda, nic nie przeczuwam, ani mi się śni, a tam przed chatą spod dachu zaskrzeczy mi coś nad głową jak starucha: „Sława Bohu!“ Oglądam się: ptak z klatki spod strzechy się wita. Przysięgam, że prawda, abym się z tego miejsca nie ruszył! Dziobem i skrzydłami na mnie się rozmachnął, powtarza raz, drugi i trzeci: „Sława Bohu“. Oniemiałem, staję, języka w gębie zapomniałem, a on tymczasem, oho! już do mnie po żydowsku: „Szułem-ałejchem, szułem-ałejchem“. Taki uczony! Niech mnie Bóg skarze, jeśli to nieprawda. Zgłupiałem trochę. Przemawiam do ptaka naprzód po chrześcijańsku: „Na wiki Bohu sława! taj wam ptacho luba, taj daj wam Boże zdorowieczko.“ Zaledwiem to rzekł, a on do mnie w te pędy: