Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

z ochoty. Córek nie mam, moje flaszeczki smukłe, zgrabniutkie, wstydliwe a gorące, to moje córeczki, to moje panienki na wydaniu! U mnie oświata zagraniczna dla braci szlachty, u mnie szkoła wina, świątynia wina.“ — Goście przyjeżdżali, kto miał ochotę, wiedzieli od razu, że to nie byle co, ale nieuczeni, nieoświeceni jeszcze, pytali tak na chybił trafił czy na żart: „A waszmość, panie Tomaszu, masz riesling (to wiedeńskie), albo szürkebarat (to węgierskie), albo bourgogne (to francuskie)?“ — Pan Tomasz złościł się: „Cóż to za nieoświecone, gruboskórne pytanie, gadaj waść dokładnie pochodzenie i który rok.“ Nieuczony gość znów tak na niby powiada: „Burgund z roku 1840.“ — Tomaszowi tego mało: „Wyjęzycz się waszmość, winnice wymień, serie, numery, oświeć się jakoś.“ Gość jąka się, znów na chybił trafił mówi: „Niech będzie numer 35.“ Profesor pomaga jakby za uszy ciągnął: „No wyjąkaj waść.“ — „Moulin à vent Nr 35.“ — I zaraz lokaj na tacy wnosi to wino, z tego roku, z tym numerem. Jest ochota, popijają, gadają sobie jak my dzisiaj, śpiewają, czytają, potem nawet próbują rozprawiać uczenie. Ale dziedzicowi tego mało, dla niego to prostacki naród bez żadnej oświaty. I po toż tyle lat stracił sam na naukach wielkich, aby takich durniów traktować? Szkoła potrzebna, wielka nauka, oświata! Samo wino już dawno odbyło szkołę; kiedy przyszło do dziedzica, miało cztery lata, kiedy wyjechało do gości, miało lat piętnaście albo dwadzieścia, ale goście nadal nieuczeni. Zacznie Tomasz ich uczyć jak może, najął sobie naprzód doktora filozofii, księdza uczonego, aby mu wszystkie wina wypisał po łacinie. Ksiądz dzień i noc pracuje cierpliwie, zapisał ślicznie z jakiego rodu, to jest z której winnicy, gdzie urodzone, to jest gdzie tłoczone, wreszcie, kiedy przyjechało do szkoły, no i w końcu, kiedy chrzczone i nazwane, to jest kiedy spuszczone do flaszek, od kiedy otrzymało swoją karteczkę. Odbijają tę pisaninę drukiem, goście przyjeżdżają, zaczyna się szkoła. Przygotowano ławki, pan profesor Tomasz za stołem, przed każdym uczniem książeczka. Lokaje przynoszą wino, goście próbują, uczą się, wciąż jeszcze z ochotą. Pan profesor rad, że oświata i poucza po dobremu. „Nie a-dam, tylko to-masz, kapujesz bracie? Czujesz waszmość, jak pachną panienki moje, słuchaj, jak tańczą, śpiewają! Ta panienka tutaj, po węgiersku gorąco zawija aż dech zapiera, a tamta Francuzeczka drobniutko szczebioce, walczyki drobi, kropelki jasne się sypią. Pokosztujesz Węgierki — maki czerwone w głowie, jakie maki! I pachną maki cierpko a sennie.