— Przeciwnie, najgorsze, nauka kosztuje, mówili dawni ludzie, a jeśli nie kosztuje, to taka będzie, jak gdyby kto pobielił dach przed deszczem. Ale ja was nie o to pytam.
— Tanasiju — prosił dziedzic — nie ze mną procesujcie się, nie ja wymyśliłem powszechną oświatę i nie mnie ona potrzebna.
Tanasij porwał się:
— Nie dla was? Ha, to wy tak rachujecie, że wszystko ma być dla was? dla panów tylko, abyście mieli służbę uczoną, jak to mówi Mykieta? A dla innych już nic? Pytam was, czego by się nauczył Dobosz, albo taki jak ja?
— Tanasiju, zamęczycie kuma, rozchoruje się — bronił grzecznie Foka.
Tanasij upierał się.
— Odpowie, to zaraz wyzdrowieje, któż inny ma nam odpowiedzieć? Albo niech powie, że nie chce.
Dziedzic odpowiadał znudzony:
— Dobosza już nie ma, po co tak pytać.
— Dobosz jest, ja taki sam, mnie nikt nie zegnie na kółko do taczki, dlatego pytam.
Dziedzic ustępował.
— To dobrze, nauczyłby się, mój kumie, wielkiej nauki, aby nie naruszać nikogo, czy tak?
— Nie naruszać? — zaperzył się Tanasij — a może by naprzód ktoś inny, ten uczony, nauczył się jak „nie naruszać“.
— Może i tak, ktoś musi zacząć, może zacznie —
Foka przerwał umyślnie:
— A ja mówię na to wszystko, że poszlę dziecko do szkoły, jeśli Bóg da, a inni niech robią jak chcą.
— Tak nagle? — przestraszył się Skuluk — niewinne biedactwo ledwo ochrzczone już do jarzma. Namyśl się, człowiecze, to nie słup do ociosania, to żywe.
— Nie nagle — odparł Foka — dopiero za sześć lat, namyśliłem się dawno, że dziecko nie ma być ślepe.
— To w porządku — poparł Mykieta Gotycz — ojciec ma prawo jak zechce.
— Po twojemu Mykieto — ciągnął Foka — ojciec miałby prawo oślepiać dzieci, a bez pisma twoje dzieci będą ślepe.
— Mykieto — poprawił dziedzic — powiedzcie raczej: ojciec ma obowiązek robić dla dzieci jak najlepiej, bo spłodzić nie sztuka, sami mówicie.
Mykieta nie przygotowany na tyle zagadnień pociągał cier-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/130
Ta strona została skorygowana.