Tanasij wciąż jeszcze podniecony winem, oburzał się na przekór tym głośniej.
— Gdybym ja tu był gazdą albo puszkarem, tobym takiego od razu do komórki albo do kuczy, a jeszcze lepiej za nogi i na dół do berda. Teraz pozwalają na wszystko. Najdurniejszy ma psuć święto. U mnie tego nie ma, najważniejsze —
Serebraniuk wcale nie podejrzewał niczego złego, powiadał dalej:
— Dobrze mówisz, Tanasiju, teraz idzie najważniejsze, posłuchajcie.
Tanasij wpadł nań jak kukułka, która zakuka drugą, a głosi to samo.
— Mnie posłuchajcie! Nie dajcie się chapać za serce, to najważniejsze! Raz Foka także mi coś takiego napsocił. Przychodzi, nie widziałem go dawno, a to zima, ja zapraszam, to pobratym, znam od cielęcia. A to bida nieposydiuszcza po butynach się ciąga, poszedł sobie, no, przepadaj z czortem! Potem ja sobie dłubię coś w majsterni, miałem wtedy jeszcze ochotę, a on znów przychodzi — —
Tanasij zatrzymał, się nagle przerażony, a Serebrianiuk płonący chęcią opowiadania, nie rozumiejąc o co chodzi ciągnął swoje.
— Właśnie tak, Tanasiju, ja siedzę u profesora, oglądam go, a tu przychodzi zaraz za mną —
— Zatkaj się ze swoim Konikiem — zakukał Tanasij — to do mnie przychodzi Foka —
Niewinnie zdziwiony Serebraniuk rozglądał się wokoło, a cały waternik śmiał się z walki kogutów, chociaż jedynym kogutem był Tanasij. Przekrzyczał Serebraniuka.
— Powiadam, przychodzi do mnie Foka, ludzie dobrzy, ludzie chrzczeni, zrozumcie! z taką wieścią, aby mnie za serce chapnąć i przekuć na wskroś — — Zaraza! Żyć mi nie daje! Cóż mnie obchodzi, co tam w butynie czortowskim. A taki co za serce chapie, to rozbójnik i poganin! Mnie nie chapnie! Gość gościem, Foka Foką, a wściekłem się i wymarszkałem aż śnieg się zakurzył. No, to przecież przykro, ze złości na niego, i na siebie też, drzwi potrzaskałem, szkody narobiłem w chacie, aż psy i kozy pochowały się po kątach i cała chata się zlękła. Ale i Foka popamiętał, mróz, wicher, a ja ani jednej kropli wódki mu nie wycedziłem. Mrozi on mnie, niech i jego zmrozi Baba-Lodowa kurewska! U mnie tego nie ma... może nie tak, Foko?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/134
Ta strona została skorygowana.