Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

a zachód na lewo, i tam na lewo źródła Rzeki, a tamtędy na prawo ku wschodowi słońca Rzeką droga do morza. A tam z tyłu, za plecami, poprzez Synycie droga na południe do ciepłych krajów. Droga dla kogo? Dla ptaków. Stamtąd wracają wiosną i tamtędy odlatują jesienią. Posłuchajcie nocą a popatrzcie o świcie. A teraz odwróćmy się, dzieci, twarzą do południa“ — mówi pan Konik — „chodźmy i my w świat za ptakami do ciepłoty. Dokądże chcecie iść?“ Dzieci krzyczą jedne przez drugie: „Do Budapesztu, do Wiednia!“ Inny krzyczy: „Nie chcę do Budapesztu, chcę do Rzymu! Do Papy rymskiego.“ „Czekajcie, dzieci — uspokaja profesor — trzeba się zgodzić, osobno nie pojedziecie, pogubicie się; może by naprzód do Budapesztu, to najbliżej, tamtędy przez wierchy.“ Dzieci zbierają się do Budapesztu, hałasują, a tu wstaje Petrunio, wnuczek Buligowy, ten rumiany śmiały i wykrzykuje: „Nie potrzebuję żadnego Budapesztu, chcę do Wenecji, tam miasto i chaty na wodzie.“ „Ależ Budapeszt po drodze — tłumaczy profesor — przez powietrze nie przeskoczysz, tam odpoczniemy.“ — Cała szkoła krzyczy: „Do Budapesztu, do Wenecji!“ Idą razem z profesorem nad Rzekę, śpiewają, wykrzykują okrutnie, profesor zatyka uszy, ale rad. Powoli krok za krokiem uczą się liczyć, gdy przyjdą nad Rzekę obliczają sobie z mapy, ile mil do Budapesztu, ile dni konno, ile pieszo. Profesor opowiada o Budapeszcie, o Dunaju, w końcu mówi: „Teraz my w Budapeszcie, odpocznijmy sobie, a jutro dalej do Wenecji.“ Wracają do szkoły ze strasznym krzykiem: „My w Budapeszcie, my w Budapeszcie!“ Niejeden co idzie drogą, mówi sobie po cichu: „Kto tu zdurniał, dzieci czy stary profesor?“ Do Kołomyi dzieci nie chcą wędrować, mówią tak: „Tam wody nie ma i śmierdzi, tam mego wujka zapchali do kryminału, boję się.“ „Dzieci! — woła profesor — Kołomyja nie pomyja, ona nasza mama! Tam śpiewa się: Nad Prutem w tych łęgach.“ Dzieci nie chcą, profesor powiada: „To ja sam pójdę.“ „I ja z wami, i ja z wami“, zgłaszają się dzieci jedno przez drugie. Idą niby do Kołomyi, dojdą do potoku Waratynu, patrzą na mapę, znów obliczają.
Kąty wyszeptały się do syta. Z rzadka tylko jeszcze szepnęło coś tu i tam. Watra grała równo, Tanasij wciągnął się i słuchał, już i inni słuchali, a Foka mówił dalej o Koniku:
— Potem w szkole znów pan profesor Konik pyta dzieci: „A które z was było w Czarnohorze?“ Znów wstaje Petrunio, wnuczek Buligowy: „Ja byłem z dziadem.“ „A źródła Prutu widziałeś tam pod Breskułem?“ „Dziad pokazywał z daleka,